Cyckofobia
Niech ten tytuł was nie zmyli. Nie zamierzam zakładać kolejnego bloga. To byłoby wbrew mojej naturze i ponad moje siły. Tym razem chodzi o p...
http://applefobia.blogspot.com/2013/01/cyckofobia.html
Niech ten tytuł was nie zmyli. Nie zamierzam zakładać kolejnego bloga. To byłoby wbrew mojej naturze i ponad moje siły. Tym razem chodzi o problem, z jakim od wielu lat zmaga się Apple - o patologiczną kupertyńską cyckofobię.
Cycki są nieodłączną częścią Internetu. Są jak pedały w rowerze. Jak bąbelki w szampanie. Jak borsuk w winietce Applefobii... Można by spokojnie zaryzykować twierdzenie, że gdyby nie wszechobecna fascynacja cyckami, Internet do dziś byłby nudną akademicką siecią hipertekstowych dokumentów pisanych fontem Times New Roman na szarym tle.
Cycki przez całe lata stymulowały rozwój Internetu niczym gorączka złota, która ucywilizowała Alaskę. Cycki napędzają gospodarkę - wszak są takie dni, że jedynie nieposkromiona ciekawość cycków sprawia, iż zwlekacie się z łóżka, idziecie do pracy i odpalacie komputery. Korzystajcie więc ile wlezie, bo niedługo może się okazać, że to ostatnie cycki w waszym życiu. Dzięki Apple.
Steve Jobs (niech mu amazing lekkim będzie), odkąd zyskał wpływ na politykę Apple, postawił sprawę jasno - na sprzęcie z Cupertino cycki nie są mile widziane. Cycki nie przejdą. W żadnej postaci. Ani luzem, ani na sztuki, ani w zestawie z innymi narządami czy akcesoriami.
Aby jakoś uzasadnić swoje stanowisko, Steve eufemistycznie nazwał je "wolnością od pornografii". W ten sposób Apple zafundowało swoim wyznawcom tego typu wolność, jaką od lat cieszą obywatele Korei Północnej - są wolni od posiadania niepotrzebnych walut, zbędnych paszportów i dylematów związanych z doborem zagranicznej literatury. Ale co ja się użalam nad fanbojami... W przeciwieństwie do Koreańczyków mieli przecież wolny wybór. Było se kupić inny sprzęt.
Blokując dostęp do aplikacji z cyckami, Apple mimowolnie spowodowało reakcję, której wolałoby zapewne uniknąć. No bo niby skąd się wzięło tyle jailbreaków? Ale cóż, kto z cyckiem wojuje, ten od Cydii ginie...
No i teraz znów się zaczęło. Po batalii przeciwko cyckom no-name i próbie odmowy przyjęcia do wiadomości faktu istnienia męskich genitaliów, Apple wplątało się w kolejną wojenkę. Usunęło z App Store aplikację 500px, która podobnie jak dziesiątki fotograficznych kołchozów dla kreatywnych profesjonalistów, umożliwia dzielenie się słiftociami.
Któryś spryciula z kupertyńskiego wydziału cenzury odkrył, że w 500px, jak się dobrze poszuka, można znaleźć fotki z cyckami. No i Apple wyrzuciło aplikację z App Store w imię wyżej opisanej "wolności". W sumie zwisa mi to jak prostata Matuzalemowi, bo co mnie obchodzi jakaś aplikacja do iPhona, ale tu rzecz idzie o hipokryzję.
Cycki można przecież oglądać równie dobrze za pomocą przeglądarki Safari, ale jakimś cudem Apple nie poważyło się podnieść na Safari swojej suchej rączki.
Sam fakt, że ajfoniarze i niektórzy wyjątkowo zdesperowani ajpadziarze fotografują w kiblach swoje przydatki i rozsyłają je znajomym, również nie spowodował zablokowania aparatów w iPhonach i iPadach i wyłączenia w nich WiFi.
Takoż gdy wirus, swego czasu atakujący Maki, wyświetlał na ekranie gejowskie pornosy, Apple jakoś nie zdecydowało się zakończyć produkcji Maków i wycofać ich ze sprzedaży. Przypominam, że to wtedy była jedyna dostępna w Apple forma walki z wirusami.
Zakładając, że każdy legalny nabywca iPhona czy iPada musi się wylegitymować posiadaniem karty kredytowej, należy uznać, iż są to osoby co najmniej dorosłe, obdarzone wolną wolą i prawem do oglądania tylu cycków, ile tylko zniesie ich psychika i układ krwionośny w obrębie miednicy i lędźwi. Czemuż więc Apple tak obsesyjnie uwzięło się na te cycki?
Jest być może jedno logiczne wytłumaczenie tej decyzji. Zgodnie z ideologią głoszoną przez Apple, używanie sprzętu Apple ma fascynować, ekscytować, inspirować. Dostarczać emocji i pozytywnych wrażeń. A według TimKuka cycki są po prostu nudne...
Cycki są nieodłączną częścią Internetu. Są jak pedały w rowerze. Jak bąbelki w szampanie. Jak borsuk w winietce Applefobii... Można by spokojnie zaryzykować twierdzenie, że gdyby nie wszechobecna fascynacja cyckami, Internet do dziś byłby nudną akademicką siecią hipertekstowych dokumentów pisanych fontem Times New Roman na szarym tle.
Cycki przez całe lata stymulowały rozwój Internetu niczym gorączka złota, która ucywilizowała Alaskę. Cycki napędzają gospodarkę - wszak są takie dni, że jedynie nieposkromiona ciekawość cycków sprawia, iż zwlekacie się z łóżka, idziecie do pracy i odpalacie komputery. Korzystajcie więc ile wlezie, bo niedługo może się okazać, że to ostatnie cycki w waszym życiu. Dzięki Apple.
Steve Jobs (niech mu amazing lekkim będzie), odkąd zyskał wpływ na politykę Apple, postawił sprawę jasno - na sprzęcie z Cupertino cycki nie są mile widziane. Cycki nie przejdą. W żadnej postaci. Ani luzem, ani na sztuki, ani w zestawie z innymi narządami czy akcesoriami.
Aby jakoś uzasadnić swoje stanowisko, Steve eufemistycznie nazwał je "wolnością od pornografii". W ten sposób Apple zafundowało swoim wyznawcom tego typu wolność, jaką od lat cieszą obywatele Korei Północnej - są wolni od posiadania niepotrzebnych walut, zbędnych paszportów i dylematów związanych z doborem zagranicznej literatury. Ale co ja się użalam nad fanbojami... W przeciwieństwie do Koreańczyków mieli przecież wolny wybór. Było se kupić inny sprzęt.
Blokując dostęp do aplikacji z cyckami, Apple mimowolnie spowodowało reakcję, której wolałoby zapewne uniknąć. No bo niby skąd się wzięło tyle jailbreaków? Ale cóż, kto z cyckiem wojuje, ten od Cydii ginie...
No i teraz znów się zaczęło. Po batalii przeciwko cyckom no-name i próbie odmowy przyjęcia do wiadomości faktu istnienia męskich genitaliów, Apple wplątało się w kolejną wojenkę. Usunęło z App Store aplikację 500px, która podobnie jak dziesiątki fotograficznych kołchozów dla kreatywnych profesjonalistów, umożliwia dzielenie się słiftociami.
Któryś spryciula z kupertyńskiego wydziału cenzury odkrył, że w 500px, jak się dobrze poszuka, można znaleźć fotki z cyckami. No i Apple wyrzuciło aplikację z App Store w imię wyżej opisanej "wolności". W sumie zwisa mi to jak prostata Matuzalemowi, bo co mnie obchodzi jakaś aplikacja do iPhona, ale tu rzecz idzie o hipokryzję.
Cycki można przecież oglądać równie dobrze za pomocą przeglądarki Safari, ale jakimś cudem Apple nie poważyło się podnieść na Safari swojej suchej rączki.
Sam fakt, że ajfoniarze i niektórzy wyjątkowo zdesperowani ajpadziarze fotografują w kiblach swoje przydatki i rozsyłają je znajomym, również nie spowodował zablokowania aparatów w iPhonach i iPadach i wyłączenia w nich WiFi.
Takoż gdy wirus, swego czasu atakujący Maki, wyświetlał na ekranie gejowskie pornosy, Apple jakoś nie zdecydowało się zakończyć produkcji Maków i wycofać ich ze sprzedaży. Przypominam, że to wtedy była jedyna dostępna w Apple forma walki z wirusami.
Zakładając, że każdy legalny nabywca iPhona czy iPada musi się wylegitymować posiadaniem karty kredytowej, należy uznać, iż są to osoby co najmniej dorosłe, obdarzone wolną wolą i prawem do oglądania tylu cycków, ile tylko zniesie ich psychika i układ krwionośny w obrębie miednicy i lędźwi. Czemuż więc Apple tak obsesyjnie uwzięło się na te cycki?
Jest być może jedno logiczne wytłumaczenie tej decyzji. Zgodnie z ideologią głoszoną przez Apple, używanie sprzętu Apple ma fascynować, ekscytować, inspirować. Dostarczać emocji i pozytywnych wrażeń. A według TimKuka cycki są po prostu nudne...