Sprzęt Apple - numer jeden mobilnego ruchu internetowego w Polsce
Według badań firmy Gemius, aż 30% ruchu w polskim mobilnym internecie jest generowane przez urządzenia Apple, co daje im pierwszą lokatę w...
http://applefobia.blogspot.com/2014/01/sprzet-apple-numer-jeden-mobilnego.html
Według badań firmy Gemius, aż 30% ruchu w polskim mobilnym internecie jest generowane przez urządzenia Apple, co daje im pierwszą lokatę w rankingu. Jak na nikłą statystyczną reprezentację iGadżetów w Polsce, wynik jest zadziwiająco wysoki. Ale to da się logicznie wytłumaczyć...
Jak wynika z tytułowej ryciny, do urządzeń mobilnych Apple przy odrobinie dobrej woli można zaliczyć 27-calowego iMaka, zatarganego na taczkach do Starbucksa, a ostatnio również okrągłą lajfstajlową stację roboczą Mac Pro, którą można zaturlać nawet w najdalszy zakątek Puszczy Bialowieskiej. Myślę jednak, że to nie z tego powodu produkty Apple zajmują pierwsze miejsce w zapychaniu łącz internetowych.
Typowe wytłumaczenie faktu, że mobilne gadżety Apple ze swoim kilkuprocentowym udziałem w rynku generują aż jedną trzecią ruchu w internecie (a do którego to wytłumaczenia najchętniej sięgają sami posiadacze tego sprzętu), jest takie, że to właśnie oni, jako konsumencka elita najczęściej sięgają po dobrodziejstwa technologii, że stać ich na wielogigabajtowe abonamenty, że są aktywniejsi, więcej kupują w sieci, więcej konsumują i tak dalej, bla, bla, bla... A co? Stać ich przecież...
Prawda wygląda całkiem inaczej. Spójrzmy na sprawę praktycznie, od strony ekosystemu. Przeciętny użytkownik skrzypiącego biedafonu - poza rejestracją urządzenia, ściągnięciem potrzebnych programów i sporadycznym korzystaniem z internetu w celach informacyjnych - nie musi non stop siedzieć w sieci, aby używać swojej zabawki. Zdjęcia z telefonu zgrywa na swój komputer, a nie spamuje nimi połowy świata na Instagramie i innych kołchozach fotograficznych. Muzykę ładuje z komputera, a nie z iTunes. Radia słucha przez FM, a nie z sieci. Nie synchronizuje każdego bzdetu przez chmurę na pięciu urządzeniach naraz. Można by tak wyliczać i wyliczać...
Natomiast posiadaczy najbardziej zaawansowanych ameliniowych gadżetów Apple wciąż trapi natręctwo nieustannego bycia online i dzielenia się zdjęciami właśnie jedzonego sushi, czują przymus raportowania na Twitterze w czasie rzeczywistym, ile osób stoi przed nimi i za nimi w kolejce do proktologa i oczywiście muszą być na bieżąco na Fejsie, żeby nie przegapić ani jednego lajka. Do tego dochodzi błądzenie po bagnach nad Biebrzą w białych spodniach za sprawą Map Apple oraz niezliczone aktualizacje i poprawki do iOS, każda po trzy czwarte gigabajta. I jak tu się dziwić, że sprzęt Apple z kilkuprocentowym udziałem w rynku generuje 1/3 ruchu w internecie?
A poza tym wszyscy pospołu łączą się z internetem nawet o tym nie wiedząc i wysyłają non stop na serwery NSA dane o swoim położeniu, wykonanych rozmowach i mailach, kontaktach, znajomościach, wynikach w Angry Birds i zakupach w sexshopach. No i jest ruch w interesie...
Źródło: Gemius
Jak wynika z tytułowej ryciny, do urządzeń mobilnych Apple przy odrobinie dobrej woli można zaliczyć 27-calowego iMaka, zatarganego na taczkach do Starbucksa, a ostatnio również okrągłą lajfstajlową stację roboczą Mac Pro, którą można zaturlać nawet w najdalszy zakątek Puszczy Bialowieskiej. Myślę jednak, że to nie z tego powodu produkty Apple zajmują pierwsze miejsce w zapychaniu łącz internetowych.
Typowe wytłumaczenie faktu, że mobilne gadżety Apple ze swoim kilkuprocentowym udziałem w rynku generują aż jedną trzecią ruchu w internecie (a do którego to wytłumaczenia najchętniej sięgają sami posiadacze tego sprzętu), jest takie, że to właśnie oni, jako konsumencka elita najczęściej sięgają po dobrodziejstwa technologii, że stać ich na wielogigabajtowe abonamenty, że są aktywniejsi, więcej kupują w sieci, więcej konsumują i tak dalej, bla, bla, bla... A co? Stać ich przecież...
Prawda wygląda całkiem inaczej. Spójrzmy na sprawę praktycznie, od strony ekosystemu. Przeciętny użytkownik skrzypiącego biedafonu - poza rejestracją urządzenia, ściągnięciem potrzebnych programów i sporadycznym korzystaniem z internetu w celach informacyjnych - nie musi non stop siedzieć w sieci, aby używać swojej zabawki. Zdjęcia z telefonu zgrywa na swój komputer, a nie spamuje nimi połowy świata na Instagramie i innych kołchozach fotograficznych. Muzykę ładuje z komputera, a nie z iTunes. Radia słucha przez FM, a nie z sieci. Nie synchronizuje każdego bzdetu przez chmurę na pięciu urządzeniach naraz. Można by tak wyliczać i wyliczać...
Natomiast posiadaczy najbardziej zaawansowanych ameliniowych gadżetów Apple wciąż trapi natręctwo nieustannego bycia online i dzielenia się zdjęciami właśnie jedzonego sushi, czują przymus raportowania na Twitterze w czasie rzeczywistym, ile osób stoi przed nimi i za nimi w kolejce do proktologa i oczywiście muszą być na bieżąco na Fejsie, żeby nie przegapić ani jednego lajka. Do tego dochodzi błądzenie po bagnach nad Biebrzą w białych spodniach za sprawą Map Apple oraz niezliczone aktualizacje i poprawki do iOS, każda po trzy czwarte gigabajta. I jak tu się dziwić, że sprzęt Apple z kilkuprocentowym udziałem w rynku generuje 1/3 ruchu w internecie?
A poza tym wszyscy pospołu łączą się z internetem nawet o tym nie wiedząc i wysyłają non stop na serwery NSA dane o swoim położeniu, wykonanych rozmowach i mailach, kontaktach, znajomościach, wynikach w Angry Birds i zakupach w sexshopach. No i jest ruch w interesie...
Źródło: Gemius