Stylus wynaleziony na nowo
Techniczne ułomności gadżetów Apple wciąż stanowią wyzwanie dla tych, którzy chcieliby korzystać z nich z taką swobodą, jak z urządzeń kon...
http://applefobia.blogspot.com/2014/01/stylus-wynaleziony-na-nowo.html
Techniczne ułomności gadżetów Apple wciąż stanowią wyzwanie dla tych, którzy chcieliby korzystać z nich z taką swobodą, jak z urządzeń konkurencji. Jedną z takich ułomności jest brak natywnej obsługi stylusa przez iPady, co zmusza całe pokolenia wynalazców do nadludzkich wysiłków, aby tablet Apple funkcjonalnie choć trochę zbliżył się do serii Galaxy Note...
Jak pamiętamy, świętej pamięci Steve Jobs, kierując się bliżej nieznanymi osobistymi preferencjami, brzydził się stylusem jak panienka dżdżownicą i raz na zawsze zadekretował, że iPad będzie obsługiwany wyłącznie paluchami. Typowa fanaberia wegetarianina, który nigdy w życiu nie grał w Angry Birds zajadając równocześnie boczek z grilla...
A ponieważ według Steva stylus jest zbędny, a najdoskonalszym urządzeniem wskazującym jest tłusty paluch usera, to wszystkie licznie podejmowane wysiłki zbudowania stylusa do iPada nieodmiennie kończyły się stworzeniem czegoś w rodzaju mazaka o grubości parówki.
Dlaczego tak? Bo wyświetlacz iPada, dostosowany do obsługi za pomocą jedynego słusznego Human Interface, nie jest w stanie zareagować na dotyk czegoś, co ma mniej niż 4 milimetry średnicy. Taka sytuacja... No i w ten sposób powstała cała gama stylusów z końcówkami o grubości parówki...
... a nawet parę wynalazków kompletnie od czapy, przypominających bardziej narzędzia dentystyczne, niż cokolwiek do pisania:
Ponieważ jednak nawet mieszkańcy rezerwatu czasami miewają napady pragmatyzmu, raz po raz słychać nieśmiałe głosy, że do pracy z iPadem przydałoby się jakiś stylus dokładniejszy niż kawałek zastruganej marchewki. Dlatego też różni producenci akcesoriów usiłują stworzyć precyzyjne urządzenie wskazujące, robiąc niesamowite kombinacje dla obejścia ograniczeń iPada.
W efekcie powstają tak zaawansowane konstrukcje, jak niedawno zaprezentowany przez firmę LYNKtec rysik TruGlide Apex Fine Point Active Stylus, który nie tylko powala nazwą i ceną 60 dolarów, ale też budową. Otóż wzmiankowany [wdech] TruGlide Apex Fine Point Active Stylus [wydech] wymaga własnego zasilania, które jest potrzebne do - uwaga! - generowania lokalnego pola elektrostatycznego, koniecznego aby iPad był łaskaw zauważyć i obsłużyć innowacyjną cienką końcówkę. Aha, i jeszcze ma takiego fajnego malutkiego niebieskiego LED-a na końcu. Zderzacz hadronów to przy tym pikuś. Nie mogę wyjść z podziwu, jakim cudem udało im się to wszystko zmieścić w jednej obudowie...
I jeszcze futerał do tego...
A wszystko po to, żeby z rozmiarów parówki zejść do średnicy flamastra i móc choć przez chwilę poczuć, jak to jest używać tabletu Samsunga z rysikiem...
Gdyby Apple nie zabrnęło w ślepą uliczkę pychy i samouwielbienia, i pomyślało trochę bardziej perspektywicznie, może również posiadacze iPadów mogliby używać normalnych rysików. Ale nie - przez upór paru zacofanych wizjonerów muszą bawić się parówkami albo wydawać 60 dolców na przekombinowany długopis z elektrownią w środku, zamiast korzystać z precyzyjnego, czułego na nacisk, wielofunkcyjnego i lekkiego stylusa bez zasilania, mieszczącego się w obudowie tabletu. Uwierzcie mi, naprawdę jest różnica...
Źródło: MacObserver
Jak pamiętamy, świętej pamięci Steve Jobs, kierując się bliżej nieznanymi osobistymi preferencjami, brzydził się stylusem jak panienka dżdżownicą i raz na zawsze zadekretował, że iPad będzie obsługiwany wyłącznie paluchami. Typowa fanaberia wegetarianina, który nigdy w życiu nie grał w Angry Birds zajadając równocześnie boczek z grilla...
A ponieważ według Steva stylus jest zbędny, a najdoskonalszym urządzeniem wskazującym jest tłusty paluch usera, to wszystkie licznie podejmowane wysiłki zbudowania stylusa do iPada nieodmiennie kończyły się stworzeniem czegoś w rodzaju mazaka o grubości parówki.
Dlaczego tak? Bo wyświetlacz iPada, dostosowany do obsługi za pomocą jedynego słusznego Human Interface, nie jest w stanie zareagować na dotyk czegoś, co ma mniej niż 4 milimetry średnicy. Taka sytuacja... No i w ten sposób powstała cała gama stylusów z końcówkami o grubości parówki...
... a nawet parę wynalazków kompletnie od czapy, przypominających bardziej narzędzia dentystyczne, niż cokolwiek do pisania:
Ponieważ jednak nawet mieszkańcy rezerwatu czasami miewają napady pragmatyzmu, raz po raz słychać nieśmiałe głosy, że do pracy z iPadem przydałoby się jakiś stylus dokładniejszy niż kawałek zastruganej marchewki. Dlatego też różni producenci akcesoriów usiłują stworzyć precyzyjne urządzenie wskazujące, robiąc niesamowite kombinacje dla obejścia ograniczeń iPada.
W efekcie powstają tak zaawansowane konstrukcje, jak niedawno zaprezentowany przez firmę LYNKtec rysik TruGlide Apex Fine Point Active Stylus, który nie tylko powala nazwą i ceną 60 dolarów, ale też budową. Otóż wzmiankowany [wdech] TruGlide Apex Fine Point Active Stylus [wydech] wymaga własnego zasilania, które jest potrzebne do - uwaga! - generowania lokalnego pola elektrostatycznego, koniecznego aby iPad był łaskaw zauważyć i obsłużyć innowacyjną cienką końcówkę. Aha, i jeszcze ma takiego fajnego malutkiego niebieskiego LED-a na końcu. Zderzacz hadronów to przy tym pikuś. Nie mogę wyjść z podziwu, jakim cudem udało im się to wszystko zmieścić w jednej obudowie...
I jeszcze futerał do tego...
A wszystko po to, żeby z rozmiarów parówki zejść do średnicy flamastra i móc choć przez chwilę poczuć, jak to jest używać tabletu Samsunga z rysikiem...
Gdyby Apple nie zabrnęło w ślepą uliczkę pychy i samouwielbienia, i pomyślało trochę bardziej perspektywicznie, może również posiadacze iPadów mogliby używać normalnych rysików. Ale nie - przez upór paru zacofanych wizjonerów muszą bawić się parówkami albo wydawać 60 dolców na przekombinowany długopis z elektrownią w środku, zamiast korzystać z precyzyjnego, czułego na nacisk, wielofunkcyjnego i lekkiego stylusa bez zasilania, mieszczącego się w obudowie tabletu. Uwierzcie mi, naprawdę jest różnica...
Źródło: MacObserver