Apple dmucha na zimne
Nieocenione MyApple doniosło właśnie o dziwnym zjawisku, jakie nęka najnowsze MacBooki Pro. Jak się okazuje, wiatraczki w tegorocznych 15-c...
http://applefobia.blogspot.com/2013/03/apple-dmucha-na-zimne.html
Nieocenione MyApple doniosło właśnie o dziwnym zjawisku, jakie nęka najnowsze MacBooki Pro. Jak się okazuje, wiatraczki w tegorocznych 15-calowych MacBookach z Retiną zachowują się, jakby miały ADHD albo owsiki...
Objawy są, jak na Apple, dość typowe - czyli całkowicie niewytłumaczalne. Nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, wiatraczki dostają kompletnego pie.dolca i nakręcają się do maksymalnych obrotów, po czym jakby nigdy nic zwalniają i udają, że nie było sprawy.
Jak przypomniał mi borsuk, szperający wśród starych kalendarzy w poszukiwaniu suszonych skórek z chleba, ostatni raz podobne zdarzenia zostały odnotowane 1935 roku w Szklarskiej Porębie, gdy krowa Wincentego Paprocha z niewiadomych przyczyn całymi nocami ryczała i skakała po oborze, jakby w nią diabeł wstąpił. Pomogło dopiero wezwanie gajowego Kuciapki, który odstrzelił ją za 15 zł i flaszkę samogonu. Trafił dopiero za czwartym razem. Jak wykazała sekcja, przyczyną całego szaleństwa były krasnale, które szczypały krowę w cycki. Czyli podobnie jak u Apple, winne okazały się czynniki metafizyczne. A trzeba jeszcze nadmienić, że samogon od Paprocha miał swoją moc i Kuciapka strasznie sponiewierany dotarł do domu dopiero we środę - i to bez flinty, onuc i paska od spodni... Ale ja nie o tym...
Fanboje na razie nie bardzo wiedzą, czy się cieszyć czy martwić, bo wiatraczki świrują nawet wtedy, gdy MacBook nie zdąży się jeszcze rozgrzać do nominalnej temperatury pracy, czyli około 10-15 stopni poniżej granicy topnienia aluminium. Z jednej strony to fajnie, że Apple dmucha na zimne i wymyśliło tak skuteczny sposób zapobiegania przegrzewaniu się procesora. Jednak z drugiej strony, lajkowanie na Fejsie w Starbuniu, wśród przyjaciół z nowiutkimi MacBookami, przy odgłosie startującego dywizjonu F-16 to raczej średnia przyjemność. No i to wymienianie wiatraczków co 3 miesiące...
Oczywiście nikt, włącznie z genialnymi inżynierami Apple, na razie nie wie, co się dzieje. W sumie nie dziwota, bo jak podejrzewam, większość z nich nigdy nie widziała na oczy kompletnego, działającego MacBooka. Kupertyńskie laboratoria pracują sprawdzoną metodą - w separacji i ścisłej tajemnicy - nad poszczególnymi podzespołami, nie mając pojęcia, co ostatecznie produkują. Jedni robią śmigiełka, inni elektronikę, jeszcze inni kabelki, a ochrona tłucze ich linijką po łapach, gdy próbują bez pozwolenia spasować jedno z drugim.
Tą samą metodą w czasach komuny pracowała Fabryka Maszyn do Szycia "Łucznik". Gdy pracownicy wynosili chyłkiem części z linii produkcyjnej, aby w domu złożyć sobie nieosiągalną na wolnym rynku maszynę do szycia, zawsze wychodził Kałasznikow AK-47. I jak tu się dziwić, że potem w maszynie do szycia zacinała się iglica albo mechanizm zwalniania magazynka?
Póki co, wątek z żalami i pretensjami na forum Apple Support bardzo ładnie się rozwija. Mimo snucia coraz bardziej fantastycznych teorii, włącznie z tym, że winny jest dysk SSD, rozwiązania jak na razie nie widać. Przynajmniej do czasu, aż Apple wyda poprawkę do OS X, która triumfalnie usunie usterkę, dowodząc kunsztu i mistrzostwa kupertyńskich inżynierów. A potem tylko trzeba będzie zaktualizować sterowniki USB, które zdechną po naprawieniu wiatraczków. I tak dalej...
Objawy są, jak na Apple, dość typowe - czyli całkowicie niewytłumaczalne. Nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, wiatraczki dostają kompletnego pie.dolca i nakręcają się do maksymalnych obrotów, po czym jakby nigdy nic zwalniają i udają, że nie było sprawy.
Jak przypomniał mi borsuk, szperający wśród starych kalendarzy w poszukiwaniu suszonych skórek z chleba, ostatni raz podobne zdarzenia zostały odnotowane 1935 roku w Szklarskiej Porębie, gdy krowa Wincentego Paprocha z niewiadomych przyczyn całymi nocami ryczała i skakała po oborze, jakby w nią diabeł wstąpił. Pomogło dopiero wezwanie gajowego Kuciapki, który odstrzelił ją za 15 zł i flaszkę samogonu. Trafił dopiero za czwartym razem. Jak wykazała sekcja, przyczyną całego szaleństwa były krasnale, które szczypały krowę w cycki. Czyli podobnie jak u Apple, winne okazały się czynniki metafizyczne. A trzeba jeszcze nadmienić, że samogon od Paprocha miał swoją moc i Kuciapka strasznie sponiewierany dotarł do domu dopiero we środę - i to bez flinty, onuc i paska od spodni... Ale ja nie o tym...
Fanboje na razie nie bardzo wiedzą, czy się cieszyć czy martwić, bo wiatraczki świrują nawet wtedy, gdy MacBook nie zdąży się jeszcze rozgrzać do nominalnej temperatury pracy, czyli około 10-15 stopni poniżej granicy topnienia aluminium. Z jednej strony to fajnie, że Apple dmucha na zimne i wymyśliło tak skuteczny sposób zapobiegania przegrzewaniu się procesora. Jednak z drugiej strony, lajkowanie na Fejsie w Starbuniu, wśród przyjaciół z nowiutkimi MacBookami, przy odgłosie startującego dywizjonu F-16 to raczej średnia przyjemność. No i to wymienianie wiatraczków co 3 miesiące...
Oczywiście nikt, włącznie z genialnymi inżynierami Apple, na razie nie wie, co się dzieje. W sumie nie dziwota, bo jak podejrzewam, większość z nich nigdy nie widziała na oczy kompletnego, działającego MacBooka. Kupertyńskie laboratoria pracują sprawdzoną metodą - w separacji i ścisłej tajemnicy - nad poszczególnymi podzespołami, nie mając pojęcia, co ostatecznie produkują. Jedni robią śmigiełka, inni elektronikę, jeszcze inni kabelki, a ochrona tłucze ich linijką po łapach, gdy próbują bez pozwolenia spasować jedno z drugim.
Tą samą metodą w czasach komuny pracowała Fabryka Maszyn do Szycia "Łucznik". Gdy pracownicy wynosili chyłkiem części z linii produkcyjnej, aby w domu złożyć sobie nieosiągalną na wolnym rynku maszynę do szycia, zawsze wychodził Kałasznikow AK-47. I jak tu się dziwić, że potem w maszynie do szycia zacinała się iglica albo mechanizm zwalniania magazynka?
Póki co, wątek z żalami i pretensjami na forum Apple Support bardzo ładnie się rozwija. Mimo snucia coraz bardziej fantastycznych teorii, włącznie z tym, że winny jest dysk SSD, rozwiązania jak na razie nie widać. Przynajmniej do czasu, aż Apple wyda poprawkę do OS X, która triumfalnie usunie usterkę, dowodząc kunsztu i mistrzostwa kupertyńskich inżynierów. A potem tylko trzeba będzie zaktualizować sterowniki USB, które zdechną po naprawieniu wiatraczków. I tak dalej...