Apple zacieśnia współpracę z Ferrari
Jak wynika z doniesień medialnych , Apple zamierza zawrzeć, a może nawet zewrzeć z Ferrari ścisłe partnerstwo w dziedzinie samochodowej rozr...
http://applefobia.blogspot.com/2013/03/apple-zaciesnia-wspoprace-z-ferrari.html
Jak wynika z doniesień medialnych, Apple zamierza zawrzeć, a może nawet zewrzeć z Ferrari ścisłe partnerstwo w dziedzinie samochodowej rozrywki i multimediów. Moim zdaniem nawet bez udziału Apple Ferrari jest wystarczająco rozrywkowe - zwłaszcza po deszczu - ale już czuję, że ten związek może przynieść nam wiele radości...
Na czym miałaby polegać ta współpraca? Pierwszym owocem nagłego rozkwitu przyjaźni kupertyńsko-maranellskiej ma być montowanie iPadów Mini w oparciach przednich siedzeń czteromiejscowego Ferrari FF. Z mojego punktu widzenia rzyganie na tylnej kanapie podczas driftu po ślimaku na Karowej nie wymaga dodatkowej oprawy medialnej, ale każdemu według potrzeb...
Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, jakimi względami kierowało się Apple, wchodząc w spółkę z Ferrari. Jeśli kupertyńscy księgowi liczyli na podniesienie w ten sposób sprzedaży iPadów Mini, to trafili jak meteorytem w krowi placek. Zrobili interes niczym producent choinek zapachowych do kokpitu Airbusa i lusterek wstecznych do promów kosmicznych. Bo na to, że ludzie zaczną masowo kupować Ferrari z ciekawości, jak wygląda iPad Mini w oparciu fotela, raczej bym nie liczył.
Niemniej jednak muszę uczciwie przyznać, że wizerunkowo ta kooperacja zapowiada się wyśmienicie. Przecież w gorących dyskusjach na forach internetowych fanboje Apple ustawicznie porównują swoje telefony czy komputery właśnie do samochodów Ferrari, aby wykazać ich ekskluzywność i przewagę nad konkurencją. Ja wprawdzie widziałbym tu raczej coś w rodzaju Pagani Zonda na węgiel drzewny, z wejściem przez klapę po podłodze i sterowaniem za pomocą modulowanych cmoknięć, ale to tylko moje prywatne zdanie, o które i tak nikt mnie nie pytał.
Przy odrobinie wyobraźni i dobrych chęci można doszukać się licznych związków znaczeniowo-skojarzeniowych między Apple a Ferrari. Widocznie logo wierzgającego konia, któremu ktoś właśnie wyjął z zadka kreatywnie zakręcony, rozpalony pogrzebacz, niesamowicie rozpala wyobraźnię zarządu Apple. No i przecież koniki tak lubią sobie chrupać jabłka...
Nie da się ukryć, że Apple i Ferrari mają bardzo wiele cech wspólnych - ich cena w stosunku do oferowanych możliwości budzi niezdrowe emocje, nie dając spać po nocach wszystkim tym, którzy szlochając w futro ukochanego misia i mląc w ustach przekleństwa, godzinami patrzą to na rachunek, to na swój nowy zakup.
Powszechnie wiadomo, że podobnie jak ekskluzywne produkty Apple, samochody Ferrari również są wykonane z superwytrzymałych, kosmicznych materiałów, które zapewniają fantastyczny wygląd, trwałość i korzystną odsprzedaż nawet po długiej eksploatacji. Refurbishing blacharki potrafi zdziałać cuda...
Produkty obu firm regularnie zgarniają wszelkie możliwe nagrody i wyróżnienia w rywalizacji na przegrzewanie się w najmniej spodziewanym momencie i spontaniczne, widowiskowe samozapłony w miejscach publicznych...
Apple i Ferrari wyróżniają się swoją legendarną bezawaryjnością i dostępem do tanich i dostępnych na każdym rogu usług serwisowych oraz nieograniczoną ofertą części zamiennych i praktycznych akcesoriów w rodzaju wykonanego z białych mysich psitek futrzanego wisiora pod lusterko wsteczne za jedyne 1899 dolców.
Zarówno Apple jak i Ferrari oferowane są w bogatej palecie kolorystycznej, która pozwala w pełni wyrazić osobowość właściciela i spersonalizować swój egzemplarz. Innym obiektem powszechnej zazdrości jest fenomenalna wszechstronność produktów obu firm, która pozwala korzystać z ich potencjału z pełną swobodą, na luzie, bez oglądania się na jakiekolwiek ograniczenia czy sztywne standardy...
...a zwykły jailbreak czy głupie tulejki na kolumnach amortyzatorów mogą jeszcze bardziej podnieść ich walory użytkowe.
Charakterystyczne jest to, że zarówno właściciele sprzętu Apple jak i samochodów Ferrari mocno przeceniają swoją wiedzę i umiejętności, i często wydaje im się, że sam fakt posiadania rzeczonych produktów czyni z nich elitę, kreatywnych profesjonalistów, demiurgów i królów (trzeciego) świata. Na szczęście życie samo wyprowadza ich z błędu i błyskawicznie leczy z pychy...
Trzeba uczciwie powiedzieć, że to nie są produkty bez wad. Nikt nie jest doskonały. Samochodem Ferrari nie da się wjechać do Starbucksa, tak żeby każdy zobaczył, że go mamy. Nie ma świecącego logo. Również na parkingu pod Biedronką niska sylwetka supersamochodu chowa się za bagażnikami Dacii Logan czy plandekami UAZ-ów, przez co trudno do niego trafić z zakupami.
Ale nawet w tych niedoskonałościach obie marki są do siebie podobne. Mają równie mały zasięg po zatankowaniu. Podobnie jak iPhone, również Ferrari, źle trzymane w niewprawnej dłoni, potrafi stracić połączenie z asfaltem i kierunkiem jazdy...
No i czymże byłoby życie bez tej odrobiny emocji? Parweniusze Apple i Ferrari - łączcie się!
Na czym miałaby polegać ta współpraca? Pierwszym owocem nagłego rozkwitu przyjaźni kupertyńsko-maranellskiej ma być montowanie iPadów Mini w oparciach przednich siedzeń czteromiejscowego Ferrari FF. Z mojego punktu widzenia rzyganie na tylnej kanapie podczas driftu po ślimaku na Karowej nie wymaga dodatkowej oprawy medialnej, ale każdemu według potrzeb...
Prawdę mówiąc, nie bardzo wiem, jakimi względami kierowało się Apple, wchodząc w spółkę z Ferrari. Jeśli kupertyńscy księgowi liczyli na podniesienie w ten sposób sprzedaży iPadów Mini, to trafili jak meteorytem w krowi placek. Zrobili interes niczym producent choinek zapachowych do kokpitu Airbusa i lusterek wstecznych do promów kosmicznych. Bo na to, że ludzie zaczną masowo kupować Ferrari z ciekawości, jak wygląda iPad Mini w oparciu fotela, raczej bym nie liczył.
Niemniej jednak muszę uczciwie przyznać, że wizerunkowo ta kooperacja zapowiada się wyśmienicie. Przecież w gorących dyskusjach na forach internetowych fanboje Apple ustawicznie porównują swoje telefony czy komputery właśnie do samochodów Ferrari, aby wykazać ich ekskluzywność i przewagę nad konkurencją. Ja wprawdzie widziałbym tu raczej coś w rodzaju Pagani Zonda na węgiel drzewny, z wejściem przez klapę po podłodze i sterowaniem za pomocą modulowanych cmoknięć, ale to tylko moje prywatne zdanie, o które i tak nikt mnie nie pytał.
Przy odrobinie wyobraźni i dobrych chęci można doszukać się licznych związków znaczeniowo-skojarzeniowych między Apple a Ferrari. Widocznie logo wierzgającego konia, któremu ktoś właśnie wyjął z zadka kreatywnie zakręcony, rozpalony pogrzebacz, niesamowicie rozpala wyobraźnię zarządu Apple. No i przecież koniki tak lubią sobie chrupać jabłka...
Nie da się ukryć, że Apple i Ferrari mają bardzo wiele cech wspólnych - ich cena w stosunku do oferowanych możliwości budzi niezdrowe emocje, nie dając spać po nocach wszystkim tym, którzy szlochając w futro ukochanego misia i mląc w ustach przekleństwa, godzinami patrzą to na rachunek, to na swój nowy zakup.
Powszechnie wiadomo, że podobnie jak ekskluzywne produkty Apple, samochody Ferrari również są wykonane z superwytrzymałych, kosmicznych materiałów, które zapewniają fantastyczny wygląd, trwałość i korzystną odsprzedaż nawet po długiej eksploatacji. Refurbishing blacharki potrafi zdziałać cuda...
Produkty obu firm regularnie zgarniają wszelkie możliwe nagrody i wyróżnienia w rywalizacji na przegrzewanie się w najmniej spodziewanym momencie i spontaniczne, widowiskowe samozapłony w miejscach publicznych...
Apple i Ferrari wyróżniają się swoją legendarną bezawaryjnością i dostępem do tanich i dostępnych na każdym rogu usług serwisowych oraz nieograniczoną ofertą części zamiennych i praktycznych akcesoriów w rodzaju wykonanego z białych mysich psitek futrzanego wisiora pod lusterko wsteczne za jedyne 1899 dolców.
Zarówno Apple jak i Ferrari oferowane są w bogatej palecie kolorystycznej, która pozwala w pełni wyrazić osobowość właściciela i spersonalizować swój egzemplarz. Innym obiektem powszechnej zazdrości jest fenomenalna wszechstronność produktów obu firm, która pozwala korzystać z ich potencjału z pełną swobodą, na luzie, bez oglądania się na jakiekolwiek ograniczenia czy sztywne standardy...
...a zwykły jailbreak czy głupie tulejki na kolumnach amortyzatorów mogą jeszcze bardziej podnieść ich walory użytkowe.
Charakterystyczne jest to, że zarówno właściciele sprzętu Apple jak i samochodów Ferrari mocno przeceniają swoją wiedzę i umiejętności, i często wydaje im się, że sam fakt posiadania rzeczonych produktów czyni z nich elitę, kreatywnych profesjonalistów, demiurgów i królów (trzeciego) świata. Na szczęście życie samo wyprowadza ich z błędu i błyskawicznie leczy z pychy...
Trzeba uczciwie powiedzieć, że to nie są produkty bez wad. Nikt nie jest doskonały. Samochodem Ferrari nie da się wjechać do Starbucksa, tak żeby każdy zobaczył, że go mamy. Nie ma świecącego logo. Również na parkingu pod Biedronką niska sylwetka supersamochodu chowa się za bagażnikami Dacii Logan czy plandekami UAZ-ów, przez co trudno do niego trafić z zakupami.
Ale nawet w tych niedoskonałościach obie marki są do siebie podobne. Mają równie mały zasięg po zatankowaniu. Podobnie jak iPhone, również Ferrari, źle trzymane w niewprawnej dłoni, potrafi stracić połączenie z asfaltem i kierunkiem jazdy...
No i czymże byłoby życie bez tej odrobiny emocji? Parweniusze Apple i Ferrari - łączcie się!