Apple wynajduje Flash Mob. No, prawie...
Nowe patenty Apple nieustannie zaskakują kreatywnością i totalnym oderwaniem od rzeczywistości. Gdyby choć cząstka z nich była realizowana, ...
http://applefobia.blogspot.com/2013/05/apple-wynajduje-flash-mob-no-prawie.html
Nowe patenty Apple nieustannie zaskakują kreatywnością i totalnym oderwaniem od rzeczywistości. Gdyby choć cząstka z nich była realizowana, to produkty Apple byłyby tak odlotowe jak stado gołębi po wybuchu trabanta.
Jak wiadomo, najpopularniejszą czynnością na koncertach czy innych wydarzeniach artystycznych jest fotografowanie i filmowanie pionowo trzymanymi gadżetami Apple tego, co dzieje się na scenie. Bez iPhona nawet nie ma sensu iść na koncert, choć w przypadku występu Justina Biebera należy jeszcze dodatkowo pamiętać o zatyczkach do uszu i worku na wymiociny.
Najnowszy patent Apple o nazwie "Social Camera Flash" opiera się właśnie na wykorzystaniu tej jedynej w swoim rodzaju ajfoniarskiej społeczności w tłumie pod sceną. W skrócie polega to na takim zsynchronizowaniu połączonych w sieć iPhonów, iPadów, MacBooków, iMaków i co tam się jeszcze nosi dla lansu na koncerty, żeby ich flesze błyskały jednocześnie i doświetlały scenę, gdy któryś z nich będzie cykało słitfocię. Istny flash mob :)
Formalnie pomysł Apple niczym nie różni się od znanej od lat zdalnej synchronizacji lamp w studio. Natomiast z punktu widzenia techniki fotograficznej sensu to nie ma za grosz, bo błyskanie g.wnianym fleszem z daleka w stronę oświetlonej sceny mija się całkowicie z celem, a jedyne co wyjdzie na zdjęciu, to błyszczące łyse pały w tłumie przed nami. No ale jak ktoś nie wie, że można też robić zdjęcia bez flesza...
Druga sprawa to idiotyzm całego pomysłu, bo znając wyrywność i stadny instynkt fanbojów, na każdym co większym koncercie będzie widać tylko jeden wielki, nieustanny, napierdzielający po oczach stroboskop w tłumie, a stado zsynchronizowanych cykaczy wyprztyka sobie nawzajem baterie w 15 minut. Zaś twój iPhone będzie błyskał non stop, niezależnie od tego, czy akurat celujesz nim w scenę, czy trzymasz go w kieszeni, czy filmujesz z góry cycki koleżanki...
Ale najciekawsze jest to, że Apple jest też równocześnie posiadaczem patentu, który działa w przeciwną stronę - ma uniemożliwiać fotografowanie koncertów na żywo. Podobno w imię ochrony praw autorskich. Nie wiem, jak tam w Cupertino godzą to ze sobą, ale mam jakieś niejasne przeczucie, że wymyślenie i opłacenie dwóch wzajemnie się znoszących patentów to przejaw takiej choroby, której nazwy nie pamiętam, ale która objawia się tym, że człowiek np. zjada szklankę zamiast się z niej napić...
Źródło: Apple Insider
Jak wiadomo, najpopularniejszą czynnością na koncertach czy innych wydarzeniach artystycznych jest fotografowanie i filmowanie pionowo trzymanymi gadżetami Apple tego, co dzieje się na scenie. Bez iPhona nawet nie ma sensu iść na koncert, choć w przypadku występu Justina Biebera należy jeszcze dodatkowo pamiętać o zatyczkach do uszu i worku na wymiociny.
Najnowszy patent Apple o nazwie "Social Camera Flash" opiera się właśnie na wykorzystaniu tej jedynej w swoim rodzaju ajfoniarskiej społeczności w tłumie pod sceną. W skrócie polega to na takim zsynchronizowaniu połączonych w sieć iPhonów, iPadów, MacBooków, iMaków i co tam się jeszcze nosi dla lansu na koncerty, żeby ich flesze błyskały jednocześnie i doświetlały scenę, gdy któryś z nich będzie cykało słitfocię. Istny flash mob :)
Formalnie pomysł Apple niczym nie różni się od znanej od lat zdalnej synchronizacji lamp w studio. Natomiast z punktu widzenia techniki fotograficznej sensu to nie ma za grosz, bo błyskanie g.wnianym fleszem z daleka w stronę oświetlonej sceny mija się całkowicie z celem, a jedyne co wyjdzie na zdjęciu, to błyszczące łyse pały w tłumie przed nami. No ale jak ktoś nie wie, że można też robić zdjęcia bez flesza...
Druga sprawa to idiotyzm całego pomysłu, bo znając wyrywność i stadny instynkt fanbojów, na każdym co większym koncercie będzie widać tylko jeden wielki, nieustanny, napierdzielający po oczach stroboskop w tłumie, a stado zsynchronizowanych cykaczy wyprztyka sobie nawzajem baterie w 15 minut. Zaś twój iPhone będzie błyskał non stop, niezależnie od tego, czy akurat celujesz nim w scenę, czy trzymasz go w kieszeni, czy filmujesz z góry cycki koleżanki...
Ale najciekawsze jest to, że Apple jest też równocześnie posiadaczem patentu, który działa w przeciwną stronę - ma uniemożliwiać fotografowanie koncertów na żywo. Podobno w imię ochrony praw autorskich. Nie wiem, jak tam w Cupertino godzą to ze sobą, ale mam jakieś niejasne przeczucie, że wymyślenie i opłacenie dwóch wzajemnie się znoszących patentów to przejaw takiej choroby, której nazwy nie pamiętam, ale która objawia się tym, że człowiek np. zjada szklankę zamiast się z niej napić...
Źródło: Apple Insider