Admin Apple szuka pracy
Jak doniosły media, jacyś wstrętni hakerzy poważyli się podnieść rękę na świętość i zaatakowali najlepiej chronioną sieć świata - wewnętrzną...
http://applefobia.blogspot.com/2013/02/admin-apple-szuka-pracy.html
Jak doniosły media, jacyś wstrętni hakerzy poważyli się podnieść rękę na świętość i zaatakowali najlepiej chronioną sieć świata - wewnętrzną sieć Apple. Jak wszyscy wiemy, Apple to uznany autorytet w dziedzinie bezpieczeństwa sieci, a OS X to najlepszy system świata, w pełni odporny na włamania i tak dalej, więc wcale się nie dziwię, że hakerom poszło jak po maśle.
Ja znam się na hackingu jak świnia na haftcie Richelieu, więc wam nie powiem jak to zrobili, ale coś tam było na rzeczy z Javą czy inną Sumatrą. Zresztą sami sobie możecie przeczytać tutaj i tutaj. Natomiast istotne jest to, że informacja o włamaniu ma dla Apple fatalny wydźwięk marketingowy. I to z każdej strony. Bo albo ten ich cudowny OS X jest jednak dziurawy jak bielizna Göringa po przejściu Pierwszego Frontu Białoruskiego, albo w Cupertino korzystają z całkiem innego systemu, ale nie chcą się przyznać, że to Winda postawiona na serwerach Della.
Podobno Apple podjęło już kroki, mające na celu schwytanie i ukaranie szajki groźnych hakerów. Ruszyły szeroko zakrojone poszukiwania w gimnazjach i szkolnych pracowniach komputerowych. Prawnicy już szykują dotkliwe sankcje dla napastników, nie wiadomo tylko czy ograniczą się do odebrania im kredek i plasteliny, czy jednak skończy się na solidnym laniu skórzanym pasem na pryszczatą d.pę. Ale ja przecież nie o tym...
W oficjalnym kupertyńskim komunikacie na temat włamania padły dwa stwierdzenia, które, jak zwykle u Apple, są bardzo niekonkretne i wieloznaczne. Jedno z nich było takie, że ofiarą ataku padła "niewielka liczba" komputerów. Czyli ile? Apple używa sformułowania "niewielka liczba" nawet wtedy, gdy parę milionów iPhonów traci zasięg z powodu zrypanej anteny, więc równie sensownie i wiarygodnie brzmiałaby informacja, że "zepsuta sieczkarnia oberwała Borynie niewielką liczbę rąk".
Drugie sformułowanie miało uspokoić tych, którzy w przypływie chwilowego zaćmienia umysłu powierzyli Apple swoje dane i numery kart kredytowych. Podobno "nie ma żadnych dowodów, że skradziono jakieś dane". No jasne, że nie ma. Ktoś widział te bajty? Ubyło coś? No cóż, dane w komputerze to nie 19,50 bilonem. Kradzież bilonu łatwo stwierdzić, wsadzając rękę do kieszeni. Natomiast, gdy ktoś potajemnie skopiuje twój twardy dysk, to on ma to samo co ty, a ty nawet o tym nie wiesz. Gdyby ktoś po ciemku nasikał do kabrioletu TimKuka, to też "nie ma dowodów", ale smród jakoś dziwnie jest. Ale co mi tam... Najwyżej jakieś 300 milionów ludzi na świecie nie będzie spać dziś w nocy z nerwów...
Oczywiście można rozpaczliwie uczepić się teorii, że hakerzy włamali się do sieci Apple wyłącznie w celach charytatywnych i ćwiczebnych, ot tak sobie - grzecznościowo i dla sportu, żeby nie wyjść z wprawy przy łamaniu OS X. Nie chcieli niczego kraść, tylko pograć sobie w Wiedźmina w sieci. Ja jednak nie trzymałbym się tej teorii zbyt mocno :)
Tak czy siak, admin Apple szuka nowej pracy. Podobno w Starbucksie już mu odmówili.
Ja znam się na hackingu jak świnia na haftcie Richelieu, więc wam nie powiem jak to zrobili, ale coś tam było na rzeczy z Javą czy inną Sumatrą. Zresztą sami sobie możecie przeczytać tutaj i tutaj. Natomiast istotne jest to, że informacja o włamaniu ma dla Apple fatalny wydźwięk marketingowy. I to z każdej strony. Bo albo ten ich cudowny OS X jest jednak dziurawy jak bielizna Göringa po przejściu Pierwszego Frontu Białoruskiego, albo w Cupertino korzystają z całkiem innego systemu, ale nie chcą się przyznać, że to Winda postawiona na serwerach Della.
Podobno Apple podjęło już kroki, mające na celu schwytanie i ukaranie szajki groźnych hakerów. Ruszyły szeroko zakrojone poszukiwania w gimnazjach i szkolnych pracowniach komputerowych. Prawnicy już szykują dotkliwe sankcje dla napastników, nie wiadomo tylko czy ograniczą się do odebrania im kredek i plasteliny, czy jednak skończy się na solidnym laniu skórzanym pasem na pryszczatą d.pę. Ale ja przecież nie o tym...
W oficjalnym kupertyńskim komunikacie na temat włamania padły dwa stwierdzenia, które, jak zwykle u Apple, są bardzo niekonkretne i wieloznaczne. Jedno z nich było takie, że ofiarą ataku padła "niewielka liczba" komputerów. Czyli ile? Apple używa sformułowania "niewielka liczba" nawet wtedy, gdy parę milionów iPhonów traci zasięg z powodu zrypanej anteny, więc równie sensownie i wiarygodnie brzmiałaby informacja, że "zepsuta sieczkarnia oberwała Borynie niewielką liczbę rąk".
Drugie sformułowanie miało uspokoić tych, którzy w przypływie chwilowego zaćmienia umysłu powierzyli Apple swoje dane i numery kart kredytowych. Podobno "nie ma żadnych dowodów, że skradziono jakieś dane". No jasne, że nie ma. Ktoś widział te bajty? Ubyło coś? No cóż, dane w komputerze to nie 19,50 bilonem. Kradzież bilonu łatwo stwierdzić, wsadzając rękę do kieszeni. Natomiast, gdy ktoś potajemnie skopiuje twój twardy dysk, to on ma to samo co ty, a ty nawet o tym nie wiesz. Gdyby ktoś po ciemku nasikał do kabrioletu TimKuka, to też "nie ma dowodów", ale smród jakoś dziwnie jest. Ale co mi tam... Najwyżej jakieś 300 milionów ludzi na świecie nie będzie spać dziś w nocy z nerwów...
Oczywiście można rozpaczliwie uczepić się teorii, że hakerzy włamali się do sieci Apple wyłącznie w celach charytatywnych i ćwiczebnych, ot tak sobie - grzecznościowo i dla sportu, żeby nie wyjść z wprawy przy łamaniu OS X. Nie chcieli niczego kraść, tylko pograć sobie w Wiedźmina w sieci. Ja jednak nie trzymałbym się tej teorii zbyt mocno :)
Tak czy siak, admin Apple szuka nowej pracy. Podobno w Starbucksie już mu odmówili.