Leśne profesjonalistki
Moje wakacje powoli się kończą, więc czas wracać do tematów bardziej dostosowanych do profilu Applefobii. Żeby jednak przeskok nie był zbyt ...
http://applefobia.blogspot.com/2013/08/lesne-profesjonalistki.html
Moje wakacje powoli się kończą, więc czas wracać do tematów bardziej dostosowanych do profilu Applefobii. Żeby jednak przeskok nie był zbyt gwałtowny, artykuł zacznę od prezentacji batyskafu, zbudowanego z wiadomych powodów przez borsuka.
Sama konstrukcja, choć niezwykle pionierska i innowacyjna, okazała się nieco kłopotliwa w eksploatacji. A konkretnie nie całkiem udała się implementacja batyskafu w środowisku wodnym. Po kilku nieudanych próbach zwodowania swego dzieła borsuk uznał się za lidera w konstrukcji batyskafów lądowych i na fali sukcesu zabrał się za budowę promu kosmicznego z napędem żaglowym. Ale ja nie o tym...
Podróżując po wybrzeżu oczywiście zwracałem uwagę na publiczne wystąpienia produktów Apple. Zjawisko jest widoczne zwłaszcza w nadmorskich kurortach, które odwiedziłem w drodze na swoją dziką plażę, ale występuje też w innych okolicznościach przyrody, o czym dowiecie się pod koniec tego artykułu.
W Sopocie, we włoskiej knajpie, w oczy bardzo rzucał się metroseksualny singiel, siedzący przy stoliku ze swoim naręcznym pieskiem typu york i wspólnie z nim konsumujący lazanię z jednego talerza. Piesek wyjadał mięsko, a pan wpierdzielał makaron i dodatki. Znaczy - wegetarianin. Potem pan prowadził przez iPhona głośną rozmowę, bodajże o firankach, nie zwracając uwagi na to, że kudłacz plącze się ludziom pod nogami, drze gębę na wszystko co się rusza i nie daje nikomu spokojnie zjeść kolacji. Kultura...
Potem zrobiło się jeszcze gorzej. Do stolika obok przysiadły się trzy hałaśliwe psiapsiółki, wyciągnęły swoje iPhony i bez przerwy fotografowały swoje jedzenie, pieska oraz siebie nawzajem. Doskonale - acz dużo za głośno - przy tym się bawiły, nic nie robiąc sobie z tego, że przeszkadzają swoim jazgotem innym gościom. Trochę ciszej zrobiło się dopiero wtedy, gdy zaczęły spamować znajomych na Fejsie i Instagramie świeżo zrobionymi słitfociami. Potem iPhony powędrowały na blat stolika, a paniusie przy kawusi zabrały się za obgadywanie wszystkich dookoła.
Już dawno temu napisałem, co myślę o zjawisku lansowania się iPhonami w środowisku kawiarnianym. Z niewiadomych powodów właśnie ten telefon przoduje jako najczęściej wykładana na blat marka. Nie zauważyłem podobnego natręctwa u posiadaczy innych telefonów. Ja sam w ogóle nie wyciągam swojego grata na stolik, bo zajmuje cały blat i nie ma miejsca na talerze :) A jeśli potrzebuję porozmawiać przez telefon, to wychodzę na zewnątrz...
Jak się jednak okazuje, poza kawiarniami lans przy pomocy gadżetów Apple zapuścił swe macki już nawet w leśne ostępy. Na znanym wam z poprzednich postów zadupiu, w przyplażowej smażalni ryb w sosnowym lasku, znienacka pojawiły się dwie laski w typie redaktor Malinki.
Wiem, że nie uwierzycie, ale każda z panienek targała pod pachą srebrzystego MacBooka Pro - jedna trzynastocalowego, a druga piętnastocalowego. Pasowały do okolicy, jak stoisko z wiadrami do foyer w filharmonii. Myślę, że to właśnie dla takich osób miejscowa ludność, handlująca przy drogach runem leśnym, obok słoików z borówkami stawiała też osobny słoik z dwukrotnie droższymi jagodami. Dla hipsterów z Warszawy :)
Leśne profesjonalistki położyły swoje MacBooki na drewnianym, upaćkanym rybimi ośćmi i coleslawem stole, po czym jedna zrobiła drugiej uroczą słitfocię Fajfonem, a potem usiłowała wrzucić ją na Fejsa, biegając po lesie z ręką do góry, niczym Statua Wolności z ADHD. Oczywiście, g.wno zdziałała, bo zasięgu w tym miejscu nie było od czasu wojen napoleońskich. O WiFi nawet nie wspominając...
W końcu panienki zniechęciły się niekompatybilnością sosnowego lasku z zaawansowanym sprzętem Apple, zjadły po gofrze w wersji warszawskiej (z jagodami), wzięły pod pachę zupełnie nieużywane (nawet nie otwierane) MacBooki i potykając się o korzenie pobrnęły po piachu lansować się dalej na kempingu...
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? DOŁĄCZ DO APPLEFOBII!
Sama konstrukcja, choć niezwykle pionierska i innowacyjna, okazała się nieco kłopotliwa w eksploatacji. A konkretnie nie całkiem udała się implementacja batyskafu w środowisku wodnym. Po kilku nieudanych próbach zwodowania swego dzieła borsuk uznał się za lidera w konstrukcji batyskafów lądowych i na fali sukcesu zabrał się za budowę promu kosmicznego z napędem żaglowym. Ale ja nie o tym...
Podróżując po wybrzeżu oczywiście zwracałem uwagę na publiczne wystąpienia produktów Apple. Zjawisko jest widoczne zwłaszcza w nadmorskich kurortach, które odwiedziłem w drodze na swoją dziką plażę, ale występuje też w innych okolicznościach przyrody, o czym dowiecie się pod koniec tego artykułu.
W Sopocie, we włoskiej knajpie, w oczy bardzo rzucał się metroseksualny singiel, siedzący przy stoliku ze swoim naręcznym pieskiem typu york i wspólnie z nim konsumujący lazanię z jednego talerza. Piesek wyjadał mięsko, a pan wpierdzielał makaron i dodatki. Znaczy - wegetarianin. Potem pan prowadził przez iPhona głośną rozmowę, bodajże o firankach, nie zwracając uwagi na to, że kudłacz plącze się ludziom pod nogami, drze gębę na wszystko co się rusza i nie daje nikomu spokojnie zjeść kolacji. Kultura...
Potem zrobiło się jeszcze gorzej. Do stolika obok przysiadły się trzy hałaśliwe psiapsiółki, wyciągnęły swoje iPhony i bez przerwy fotografowały swoje jedzenie, pieska oraz siebie nawzajem. Doskonale - acz dużo za głośno - przy tym się bawiły, nic nie robiąc sobie z tego, że przeszkadzają swoim jazgotem innym gościom. Trochę ciszej zrobiło się dopiero wtedy, gdy zaczęły spamować znajomych na Fejsie i Instagramie świeżo zrobionymi słitfociami. Potem iPhony powędrowały na blat stolika, a paniusie przy kawusi zabrały się za obgadywanie wszystkich dookoła.
Już dawno temu napisałem, co myślę o zjawisku lansowania się iPhonami w środowisku kawiarnianym. Z niewiadomych powodów właśnie ten telefon przoduje jako najczęściej wykładana na blat marka. Nie zauważyłem podobnego natręctwa u posiadaczy innych telefonów. Ja sam w ogóle nie wyciągam swojego grata na stolik, bo zajmuje cały blat i nie ma miejsca na talerze :) A jeśli potrzebuję porozmawiać przez telefon, to wychodzę na zewnątrz...
Jak się jednak okazuje, poza kawiarniami lans przy pomocy gadżetów Apple zapuścił swe macki już nawet w leśne ostępy. Na znanym wam z poprzednich postów zadupiu, w przyplażowej smażalni ryb w sosnowym lasku, znienacka pojawiły się dwie laski w typie redaktor Malinki.
Wiem, że nie uwierzycie, ale każda z panienek targała pod pachą srebrzystego MacBooka Pro - jedna trzynastocalowego, a druga piętnastocalowego. Pasowały do okolicy, jak stoisko z wiadrami do foyer w filharmonii. Myślę, że to właśnie dla takich osób miejscowa ludność, handlująca przy drogach runem leśnym, obok słoików z borówkami stawiała też osobny słoik z dwukrotnie droższymi jagodami. Dla hipsterów z Warszawy :)
Leśne profesjonalistki położyły swoje MacBooki na drewnianym, upaćkanym rybimi ośćmi i coleslawem stole, po czym jedna zrobiła drugiej uroczą słitfocię Fajfonem, a potem usiłowała wrzucić ją na Fejsa, biegając po lesie z ręką do góry, niczym Statua Wolności z ADHD. Oczywiście, g.wno zdziałała, bo zasięgu w tym miejscu nie było od czasu wojen napoleońskich. O WiFi nawet nie wspominając...
W końcu panienki zniechęciły się niekompatybilnością sosnowego lasku z zaawansowanym sprzętem Apple, zjadły po gofrze w wersji warszawskiej (z jagodami), wzięły pod pachę zupełnie nieużywane (nawet nie otwierane) MacBooki i potykając się o korzenie pobrnęły po piachu lansować się dalej na kempingu...
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? DOŁĄCZ DO APPLEFOBII!