Dlaczego reklamy Google są takie głupie?
Być może nie powinienem poruszać tego tematu jako wydawca reklam Google, ale z drugiej strony jestem też ich konsumentem, więc nie sposób ...
http://applefobia.blogspot.com/2014/04/dlaczego-reklamy-google-sa-takie-gupie.html
Być może nie powinienem poruszać tego tematu jako wydawca reklam Google, ale z drugiej strony jestem też ich konsumentem, więc nie sposób przejść obojętnie wobec zjawiska, które irytuje i zawraca niepotrzebnie głowę.
Jak zapewne zauważyliście, staram się, by reklamy na Applefobii były nienachalne i nie przeszkadzały ani nie zasłaniały treści. Bo blog jest do czytania, a nie do oganiania się od napastliwych banerów. Oczywiście kij ma dwa końce, bo dbając o czytelników zaniedbuję tzw. klikalność i własny interes. A chrzanić to... I tak dochody z reklam są takie, że prędzej dorobiłbym się majątku, sprzedając chrust przy autostradzie A4 albo okapy kuchenne przy trasie finalnego podejścia na Mt. Everest.
Chciałbym jednak, aby reklamy, które już widnieją na moim blogu, były sensownie dobierane przez Google. A z tym jest różnie. Sztandarowym przykładem jest pojawianie się na Applefobii reklam produktów Apple. Przyznaję, że akurat to zjawisko przyjmuję ze stoickim spokojem, a nawet nie bez złośliwej satysfakcji, bo nie ma nic przyjemniejszego, niż czerpanie korzyści kosztem fanbojstwa. Dzięki Apple mam na waciki...
O pomstę do nieba wołają jednak inne reklamy, które dowodzą, że algorytmy opracowane przez Google wymagają jeszcze porządnego dopracowania. Wiem, że każdy z was dostaje co innego, bo Google dobiera reklamy bazując na waszych prywatnych wyczynach w sieci, ale przykładem niech będzie mój ostatni wyjazd do Pragi, uwieńczony hipsterskim przewodnikiem po mieście. Od chwili, gdy zacząłem szukać po internetach noclegu w Pradze, zaczęło się bombardowanie przez reklamy pewnego portalu do rezerwacji hoteli. Bombardowanie nie ustało również po tym, gdy już skorzystałem z jego usług - Google wciąż podtykało mi a to hotel w centrum, a to nocleg na barce... Na cholerę mi reklamy czegoś, co już kupiłem?
Co więcej, reklamy nie ustały nawet po powrocie z Pragi, chociaż Google doskonale wiedziało, że tam pojechałem, byłem i wróciłem, bo przecież logowałem się tu i ówdzie podczas podróży. Ciekawe, czy świeżo upieczone wdowy, które właśnie zakopały męża, również są całymi tygodniami napastowane przez reklamy wygodnych trumien i jednorazowej odzieży z rozcięciami z tyłu?
Inna historia pochodzi dosłownie z wczoraj. Gdy tylko w przypływie fantazji zainteresowałem się monitorami o dużej rozdzielczości, zacząłem w kółko dostawać reklamy kilku znanych sklepów internetowych. Jak na ironię są to sklepy, których ofertę właśnie skrupulatnie przestudiowałem i zapisałem nawet niektóre produkty w zakładkach. Byłem, widziałem i już nie chcę tam wracać! A Google dalej swoje - podtyka mi to, co już wiem, choć przecież w cookies mojej przeglądarki wszystko jest zapisane. Może przydałoby się trochę więcej logiki tam w Mountain View, hę?
Jak zapewne zauważyliście, staram się, by reklamy na Applefobii były nienachalne i nie przeszkadzały ani nie zasłaniały treści. Bo blog jest do czytania, a nie do oganiania się od napastliwych banerów. Oczywiście kij ma dwa końce, bo dbając o czytelników zaniedbuję tzw. klikalność i własny interes. A chrzanić to... I tak dochody z reklam są takie, że prędzej dorobiłbym się majątku, sprzedając chrust przy autostradzie A4 albo okapy kuchenne przy trasie finalnego podejścia na Mt. Everest.
Chciałbym jednak, aby reklamy, które już widnieją na moim blogu, były sensownie dobierane przez Google. A z tym jest różnie. Sztandarowym przykładem jest pojawianie się na Applefobii reklam produktów Apple. Przyznaję, że akurat to zjawisko przyjmuję ze stoickim spokojem, a nawet nie bez złośliwej satysfakcji, bo nie ma nic przyjemniejszego, niż czerpanie korzyści kosztem fanbojstwa. Dzięki Apple mam na waciki...
O pomstę do nieba wołają jednak inne reklamy, które dowodzą, że algorytmy opracowane przez Google wymagają jeszcze porządnego dopracowania. Wiem, że każdy z was dostaje co innego, bo Google dobiera reklamy bazując na waszych prywatnych wyczynach w sieci, ale przykładem niech będzie mój ostatni wyjazd do Pragi, uwieńczony hipsterskim przewodnikiem po mieście. Od chwili, gdy zacząłem szukać po internetach noclegu w Pradze, zaczęło się bombardowanie przez reklamy pewnego portalu do rezerwacji hoteli. Bombardowanie nie ustało również po tym, gdy już skorzystałem z jego usług - Google wciąż podtykało mi a to hotel w centrum, a to nocleg na barce... Na cholerę mi reklamy czegoś, co już kupiłem?
Co więcej, reklamy nie ustały nawet po powrocie z Pragi, chociaż Google doskonale wiedziało, że tam pojechałem, byłem i wróciłem, bo przecież logowałem się tu i ówdzie podczas podróży. Ciekawe, czy świeżo upieczone wdowy, które właśnie zakopały męża, również są całymi tygodniami napastowane przez reklamy wygodnych trumien i jednorazowej odzieży z rozcięciami z tyłu?
Inna historia pochodzi dosłownie z wczoraj. Gdy tylko w przypływie fantazji zainteresowałem się monitorami o dużej rozdzielczości, zacząłem w kółko dostawać reklamy kilku znanych sklepów internetowych. Jak na ironię są to sklepy, których ofertę właśnie skrupulatnie przestudiowałem i zapisałem nawet niektóre produkty w zakładkach. Byłem, widziałem i już nie chcę tam wracać! A Google dalej swoje - podtyka mi to, co już wiem, choć przecież w cookies mojej przeglądarki wszystko jest zapisane. Może przydałoby się trochę więcej logiki tam w Mountain View, hę?