Cyfrowe dzieło sztuki?
Bardzo często na Applefobii naśmiewamy się z pozornej kreatywności mieszkańców jabłkowego rezerwatu. To brzydki i podły zwyczaj, dlatego z t...
http://applefobia.blogspot.com/2013/08/cyfrowe-dzieo-sztuki.html
Bardzo często na Applefobii naśmiewamy się z pozornej kreatywności mieszkańców jabłkowego rezerwatu. To brzydki i podły zwyczaj, dlatego z tym większą przyjemnością wyszydzę kolejny program na iPhona, który podnosi cyfrowy bełkot do rangi sztuki...
Problem z kreatywnością w rezerwacie polega głównie na tym, że choć jest ona wiodącym fanbojskim hasłem, niesionym z dumą na sztandarach, to w rzeczywistości sprowadza się do bezmyślnego manipulowania i mieszania gotowych rozwiązań podsuwanych przez tysiące "kreatywnych" programików. A nuż wyjdzie coś takiego, że świat padnie na kolana?
Przed aplikacją Glitché raczej trudno będzie paść na kolana. Jej stwórca wprawdzie ambitnie zakłada, że Glitché stanie się popularniejszy od Instagrama, ale rozumiem, że przyszło mu to do głowy po podwójnej porcji grzybków halucynogennych zapitych płynem do chłodnicy i polizaniu podłączonego do ładowarki iPhona.
Z grubsza działanie Glitché sprowadza się do takiego zmasakrowania słitfoci, że uzyskujemy unikalny efekt, dostępny dotąd jedynie posiadaczom Maków ze zrypaną kartą graficzną:
A poniżej arcydzieło wykonane za pomocą Glitché. Prawda, że podobne?
Równie dobrze można wymieszać w garze całą zawartość lodówki albo wrzucić granat do gulaszu, a potem zeskrobać to ze ściany i podać ugarnirowane koperkiem. Tylko, na litość Jobsa, po co? Głupota i bezużyteczność tej pseudo-kreatywnej aplikacji wprost powala.
Czasem aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza dla wielkiej sztuki fanboj, kreatywizmu tęcza - że pozwolę sobie użyć nieco zglitchowanego klasycznego cytatu. Jak widać, słitfocia wytrzyma nie tylko instagramowanie, pikselizację czy grandżowanie, ale również niszczenie i zniekształcanie do granic nieczytelności.
Gdy Claude Monet malował katedrę w Rouen, stworzył arcydzieło z pozornego chaosu barw, zapierający dech w piersiach obraz wyłaniający się z rozedrganych śladów pędzla. Glitché idzie w drugą stronę - wrzućmy obraz do niszczarki i dajmy do posklejania małpie. Będzie większe arcydzieło?
Idiotę, który nazwał to "cyfrowym dziełem sztuki", powiesiłbym za jaja na kablu do Thunderbolta i dał do słuchania Wariacje Goldbergowskie z winylowej płyty zmielonej w maszynce do mięsa. Ciekawe, czy będzie taki zachwycony...
PS. Linku do Glitché nie podaję. To przekracza moją wytrzymałość.
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? DOŁĄCZ DO APPLEFOBII!
Problem z kreatywnością w rezerwacie polega głównie na tym, że choć jest ona wiodącym fanbojskim hasłem, niesionym z dumą na sztandarach, to w rzeczywistości sprowadza się do bezmyślnego manipulowania i mieszania gotowych rozwiązań podsuwanych przez tysiące "kreatywnych" programików. A nuż wyjdzie coś takiego, że świat padnie na kolana?
Przed aplikacją Glitché raczej trudno będzie paść na kolana. Jej stwórca wprawdzie ambitnie zakłada, że Glitché stanie się popularniejszy od Instagrama, ale rozumiem, że przyszło mu to do głowy po podwójnej porcji grzybków halucynogennych zapitych płynem do chłodnicy i polizaniu podłączonego do ładowarki iPhona.
Z grubsza działanie Glitché sprowadza się do takiego zmasakrowania słitfoci, że uzyskujemy unikalny efekt, dostępny dotąd jedynie posiadaczom Maków ze zrypaną kartą graficzną:
A poniżej arcydzieło wykonane za pomocą Glitché. Prawda, że podobne?
Równie dobrze można wymieszać w garze całą zawartość lodówki albo wrzucić granat do gulaszu, a potem zeskrobać to ze ściany i podać ugarnirowane koperkiem. Tylko, na litość Jobsa, po co? Głupota i bezużyteczność tej pseudo-kreatywnej aplikacji wprost powala.
Czasem aż oczy bolą patrzeć, jak się przemęcza dla wielkiej sztuki fanboj, kreatywizmu tęcza - że pozwolę sobie użyć nieco zglitchowanego klasycznego cytatu. Jak widać, słitfocia wytrzyma nie tylko instagramowanie, pikselizację czy grandżowanie, ale również niszczenie i zniekształcanie do granic nieczytelności.
Gdy Claude Monet malował katedrę w Rouen, stworzył arcydzieło z pozornego chaosu barw, zapierający dech w piersiach obraz wyłaniający się z rozedrganych śladów pędzla. Glitché idzie w drugą stronę - wrzućmy obraz do niszczarki i dajmy do posklejania małpie. Będzie większe arcydzieło?
Idiotę, który nazwał to "cyfrowym dziełem sztuki", powiesiłbym za jaja na kablu do Thunderbolta i dał do słuchania Wariacje Goldbergowskie z winylowej płyty zmielonej w maszynce do mięsa. Ciekawe, czy będzie taki zachwycony...
PS. Linku do Glitché nie podaję. To przekracza moją wytrzymałość.
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? DOŁĄCZ DO APPLEFOBII!