Kolejne protezy do Maka Pro
Pisałem już niedawno o protezach do Maka Pro , ale temat wciąż wraca jak bumerang z Alzheimerem. Wygląda na to, że podstawowym towarem pie...
https://applefobia.blogspot.com/2014/02/kolejne-protezy-do-maka-pro.html
Pisałem już niedawno o protezach do Maka Pro, ale temat wciąż wraca jak bumerang z Alzheimerem. Wygląda na to, że podstawowym towarem pierwszej potrzeby i akcesorium must-have do lajfstajlowej stacji roboczej Apple są takie duże czarne skrzynki z gniazdami na karty rozszerzeń.
Od wirtualnej premiery Maka Pro minęło już sporo czasu, ale jak mawiał Kubuś Puchatek - im bardziej nie można go kupić, tym bardziej bezprecedensowe okazują się możliwości jego rozbudowy. I jak również zauważył Kubuś - nic nie wskazuje na to, żeby z czasem miało się to zmienić.
Dlatego też nie dziwi mnie wysyp urządzeń, których jedyną funkcją jest symulacja brakującej części płyty głównej Maka Pro, umożliwiającej podłączenie tego, co nie zmieściło się w środku przecudnie krągłej obudowy. Mac Pro jako żywo kojarzy mi się z ciasnym M2, gdzie na 18 metrach kwadratowych ktoś usiłował zmieścić trzypokoleniową rodzinę z bliźniakami chorymi na ADHD, puszczalską córką, kozą i przygłuchym dziadkiem z gorączką. Ale coś nie wyszło i bez przybudówki i werandy ani rusz...
Firma Sonnet przedstawiła właśnie swoją wersję przybudówki do Maka Pro, umożliwiającej podłączenie dwóch lub trzech kart PCIe i przypięcie tego wszystkiego plączącym się po biurku kablem Thunderbolt. Skrzynka ma bardzo profesjonalną cenę - odpowiednio 499 albo 979 dolarów. To sporo, zważywszy do czego służy. W realnym świecie stanowi odpowiednik mahoniowej, ozdobnie rzeźbionej rączki do drapania się w trzeci półdupek, wyhodowany na środku pleców. Byłaby całkowicie zbędna, gdyby Mac Pro był zbudowany jak należy.
Na dużej i przestronnej płycie głównej mojego skrzypiącego blaszaka, który nawet nie aspiruje do miana stacji roboczej, są trzy lub cztery sloty PCIe - gotowe do wykorzystania po odkręceniu dwóch śrubek i bez ryzyka zaplątania genitaliów w kabel Thunderbolt. Niewytłumaczalna rozrzutność i ułańska fantazja producenta sprawiły, że w cenie płyty dostałem coś, za co nabywcy kieszonkowej stacji roboczej Apple muszą bulnąć lekką rączką tysiąc dolców. No, ale ja nie jestem kreatywnym profesjonalistą...
Od wirtualnej premiery Maka Pro minęło już sporo czasu, ale jak mawiał Kubuś Puchatek - im bardziej nie można go kupić, tym bardziej bezprecedensowe okazują się możliwości jego rozbudowy. I jak również zauważył Kubuś - nic nie wskazuje na to, żeby z czasem miało się to zmienić.
Dlatego też nie dziwi mnie wysyp urządzeń, których jedyną funkcją jest symulacja brakującej części płyty głównej Maka Pro, umożliwiającej podłączenie tego, co nie zmieściło się w środku przecudnie krągłej obudowy. Mac Pro jako żywo kojarzy mi się z ciasnym M2, gdzie na 18 metrach kwadratowych ktoś usiłował zmieścić trzypokoleniową rodzinę z bliźniakami chorymi na ADHD, puszczalską córką, kozą i przygłuchym dziadkiem z gorączką. Ale coś nie wyszło i bez przybudówki i werandy ani rusz...
Firma Sonnet przedstawiła właśnie swoją wersję przybudówki do Maka Pro, umożliwiającej podłączenie dwóch lub trzech kart PCIe i przypięcie tego wszystkiego plączącym się po biurku kablem Thunderbolt. Skrzynka ma bardzo profesjonalną cenę - odpowiednio 499 albo 979 dolarów. To sporo, zważywszy do czego służy. W realnym świecie stanowi odpowiednik mahoniowej, ozdobnie rzeźbionej rączki do drapania się w trzeci półdupek, wyhodowany na środku pleców. Byłaby całkowicie zbędna, gdyby Mac Pro był zbudowany jak należy.
Na dużej i przestronnej płycie głównej mojego skrzypiącego blaszaka, który nawet nie aspiruje do miana stacji roboczej, są trzy lub cztery sloty PCIe - gotowe do wykorzystania po odkręceniu dwóch śrubek i bez ryzyka zaplątania genitaliów w kabel Thunderbolt. Niewytłumaczalna rozrzutność i ułańska fantazja producenta sprawiły, że w cenie płyty dostałem coś, za co nabywcy kieszonkowej stacji roboczej Apple muszą bulnąć lekką rączką tysiąc dolców. No, ale ja nie jestem kreatywnym profesjonalistą...