Ukryta prawda czyli trudne sprawy...
Wiem że moja niedawna absencja na blogu wzbudziła różne plotki i podejrzenia u czytelników Applefobii. Myślę, że teraz jestem już gotów, aby...
http://applefobia.blogspot.com/2013/07/ukryta-prawda-czyli-trudne-sprawy.html
Wiem że moja niedawna absencja na blogu wzbudziła różne plotki i podejrzenia u czytelników Applefobii. Myślę, że teraz jestem już gotów, aby wyjawić tajemnicę tego prawie dwutygodniowego milczenia. Powód był prosty - dopadła mnie depresja, bo zorientowałem się, że Applefobia nie jest już najfajniejszym blogiem lajfstajlowym...
Po tygodniowej, bardzo kosztownej terapii w Ośrodku Rehabilitacyjnym Dla Przegranych Blogerów (zimne bicze wodne, elektrowstrząsy ładowarką do iPhona, głodówka wegetariańska i czytanie przez radiowęzeł wybranych fragmentów prozy Paulo Coelho) doszedłem do siebie na tyle, żeby otwarcie powiedzieć o przyczynie swojej depresji i załamania.
A powodem oczywiście był - jak łatwo się domyślić - konkurencyjny blog Android Fobia, który od momentu powstania był mi solą w oku (nie mylić z solą* w woku**), kijem w szprychach i drutem w kebabie, i którego obecność jątrzyła moje nadęte blogerskie ego bardziej niż tępy pal implementowany w Azję Tuhajbejowicza.
Android Fobia spędzała mi sen z powiek dniem i nocą - do tego stopnia, że nie byłem w stanie zasnąć nawet podczas czytania wszystkich opublikowanych tam czterech... sorry... już pięciu artykułów, które swoim niedosiężnym dla mnie poziomem merytorycznym i bezlitosną trafnością spostrzeżeń sprawiały, iż miałem ochotę rzucić w diabły pisanie i wziąć się za hodowlę tchórzofretek.
W dodatku Android Fobia wciąż odbiera mi czytelników, którzy znajdują tam lepsze dziennikarstwo, ostrzejsze pióro, bardziej wysublimowane ujęcie tematów i celniejsze riposty - dowodem na to niech będą liczne, idące w dziesiątki komentarze pod każdym artykułem, które w samych superlatywach wyrażają szczere uznanie czytelników dla intelektu autora. To boli... och, jak boli... chyba muszę wziąć pigułkę... Już mi lepiej...
Co gorsze, kolegium redakcyjne Android Fobii rozrasta się w imponującym tempie, przygarniając każdego, kto ma cokolwiek do powiedzenia o Androidzie, podczas gdy ja od trzech lat sam jak palec wylewam swoje żale i frustracje wynikające ze faktu, że nie stać mnie na sprzęt Apple, nigdy nie miałem go w ręce, nie rozumiem jego działania i zazdroszczę tym, którzy go posiadają. Czy coś w tym sensie...
Jak wiecie, sukces Android Fobii doprowadza mnie do szewskiej pasji, bo choć nie pojawił się tam jeszcze ani jeden artykuł na temat Androida, to już mają grono wiernych i fanatycznie oddanych czytelników oraz renomę, o jakiej Applefobia może tylko pomarzyć. I na pewno już mają na Fejsie więcej lajków niż Applefobia, chociaż nawet nie uruchomili fanpejdża...
To wszystko w efekcie doprowadziło mnie do ciężkiej depresji i konieczności poddania się tygodniowej terapii w ORDPB, co poskutkowało absencją na blogu, o czym informuję w odpowiedzi na zaniepokojone zapytania czytelników. A może eee... po prostu zrobiłem sobie wolne?
*sola - taka ryba
**wok - taka patelnia
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? DOŁĄCZ DO APPLEFOBII!
Po tygodniowej, bardzo kosztownej terapii w Ośrodku Rehabilitacyjnym Dla Przegranych Blogerów (zimne bicze wodne, elektrowstrząsy ładowarką do iPhona, głodówka wegetariańska i czytanie przez radiowęzeł wybranych fragmentów prozy Paulo Coelho) doszedłem do siebie na tyle, żeby otwarcie powiedzieć o przyczynie swojej depresji i załamania.
A powodem oczywiście był - jak łatwo się domyślić - konkurencyjny blog Android Fobia, który od momentu powstania był mi solą w oku (nie mylić z solą* w woku**), kijem w szprychach i drutem w kebabie, i którego obecność jątrzyła moje nadęte blogerskie ego bardziej niż tępy pal implementowany w Azję Tuhajbejowicza.
Android Fobia spędzała mi sen z powiek dniem i nocą - do tego stopnia, że nie byłem w stanie zasnąć nawet podczas czytania wszystkich opublikowanych tam czterech... sorry... już pięciu artykułów, które swoim niedosiężnym dla mnie poziomem merytorycznym i bezlitosną trafnością spostrzeżeń sprawiały, iż miałem ochotę rzucić w diabły pisanie i wziąć się za hodowlę tchórzofretek.
W dodatku Android Fobia wciąż odbiera mi czytelników, którzy znajdują tam lepsze dziennikarstwo, ostrzejsze pióro, bardziej wysublimowane ujęcie tematów i celniejsze riposty - dowodem na to niech będą liczne, idące w dziesiątki komentarze pod każdym artykułem, które w samych superlatywach wyrażają szczere uznanie czytelników dla intelektu autora. To boli... och, jak boli... chyba muszę wziąć pigułkę... Już mi lepiej...
Co gorsze, kolegium redakcyjne Android Fobii rozrasta się w imponującym tempie, przygarniając każdego, kto ma cokolwiek do powiedzenia o Androidzie, podczas gdy ja od trzech lat sam jak palec wylewam swoje żale i frustracje wynikające ze faktu, że nie stać mnie na sprzęt Apple, nigdy nie miałem go w ręce, nie rozumiem jego działania i zazdroszczę tym, którzy go posiadają. Czy coś w tym sensie...
Jak wiecie, sukces Android Fobii doprowadza mnie do szewskiej pasji, bo choć nie pojawił się tam jeszcze ani jeden artykuł na temat Androida, to już mają grono wiernych i fanatycznie oddanych czytelników oraz renomę, o jakiej Applefobia może tylko pomarzyć. I na pewno już mają na Fejsie więcej lajków niż Applefobia, chociaż nawet nie uruchomili fanpejdża...
To wszystko w efekcie doprowadziło mnie do ciężkiej depresji i konieczności poddania się tygodniowej terapii w ORDPB, co poskutkowało absencją na blogu, o czym informuję w odpowiedzi na zaniepokojone zapytania czytelników. A może eee... po prostu zrobiłem sobie wolne?
*sola - taka ryba
**wok - taka patelnia
CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO? DOŁĄCZ DO APPLEFOBII!