MacBook Pro - czysty profesjonalizm
Produkcja profesjonalnych komputerów to trudne zadanie. Niewdzięczna kliencka hołota oczekuje nie wiadomo czego, nie chce się zadowolić...
https://applefobia.blogspot.com/2014/10/macbook-pro-czysty-profesjonalizm.html
Produkcja profesjonalnych komputerów to trudne zadanie. Niewdzięczna kliencka hołota oczekuje nie wiadomo czego, nie chce się zadowolić świadomością przynależności do elity i czepia się byle usterki...
Tak właśnie stało się w przypadku nabywców MacBooków Pro z 2011 roku, którzy zamiast siedzieć cicho i cieszyć się z dobrze ulokowanych pieniędzy oraz osiągniętego tym sposobem prestiżu i pozycji społecznej w okolicznych Starbucksach, podnieśli hałas o jakieś wyssane z palca problemy z kartą graficzną.
W tym miejscu przychodzi pora na stosowne zdjęcie, ilustrujące wspomniane zjawisko:
Tak właśnie wygląda obraz na profesjonalnym, najlepszym na świecie laptopie klasy premium - MacBooku Pro z 2011 roku. Dla porównania, na rycinie poniżej, obraz na wyświetlaczu przeciętnego, skrzypiącego i zamulającego, kilka razy tańszego laptopa z 2008 roku.
Tych z was, którzy zaczęli wytężać wzrok w poszukiwaniu 10 szczegółów różniących te dwa zdjęcia, albo snuć domysły, czy MacBook Pro przypadkiem nie ujawnił jakichś nadzwyczajnych możliwości sprzętowych, od razu mogę uspokoić. To nie nadprzestrzenna transmisja z Plutona - to po prostu zrypana karta graficzna w MacBooku...
Cała historia zaczęła się w 2011 roku, gdy Apple wprowadziło na rynek partię MacBooków Pro, w których masowo zaczęły się psuć karty graficzne, co skutkowało sieczką na ekranie. Ci, którzy zdążyli, załapali się na naprawę gwarancyjną, ale całej masie userów karty graficzne padły już po niezwykle hojnym, rocznym okresie gwarancji. Oczywiście Apple zignorowało ich jak trędowatych i odprawiło z kwitkiem.
Można by rzec, że mieli pecha, ale według ustaleń rzeczoznawców usterka nosiła znamiona wady fabrycznej i nie ma nic wspólnego z okresem gwarancji - Apple z całą świadomością zamontowało w tej partii MacBooków felerne karty graficzne, które od samego początku nie spełniały standardów jakościowych. Jednym słowem - klasa premium w kupertyńskim wydaniu... No i wkurzeni makjuzerzy w końcu przypomnieli sobie, jak się chodzi w spodniach i wystąpili z pozwem zbiorowym.
Tym razem Apple raczej nie wykręci się oświadczeniem - tak jak w przypadku wygiętych iPhonów - że tylko 9 osób doświadczyło usterki, a problem rozdmuchali złośliwi dziennikarze. Tutaj oficjalnie poszkodowanych jest 25.000 makjuzerów, nie licząc tych, którzy życząc geniuszom z Cupertino parchów na genitaliach, pożegnali się raz na zawsze z firmą, zamknęli z trzaskiem swojego ostatniego w życiu MacBooka i piznęli go na hasiok.
To nie pierwszy tego typu proces zbiorowy przeciwko Apple, bo podobna sprawa miała miejsce w przypadku innej partii MacBooków Pro z 2012 roku, w których ujawniły się duchy na Retinie. Wtedy oczywiście Apple zwaliło winę na dostawcę wyświetlaczy, teraz próbuje obarczyć winą AMD - producenta kart graficznych. Ciekawe, gdzie była w tym czasie kontrola jakości? Pomagała wyładowywać wagon okazyjnie kupionych części z odrzutów?
Próby odsunięcia od siebie zarzutów są żałosne. To Apple za grubą kasę firmuje własną marką cały ten złom klasy premium, składany z cudzych części, więc wypadałoby najpierw sprawdzić, co się pakuje do aluminiowej obudowy. Gdy złamiecie ząb jedząc powidła, to do kogo macie pretensje? Do sadownika z Lubelszczyzny, czy do producenta powideł, który kupił po taniości zgnite śliwki i po cwaniacku zapakował je w słoiki, licząc za pestki jak za prawdziwe owoce?
Źródło: Cult of Mac