Jak chronić Maka, to tylko profesjonalnie
Ponieważ ostatnio pojawił się nowy trojan ma Maki, w rezerwacie nagle bardzo aktualne zrobiło się zainteresowanie programami antywirusowym...
http://applefobia.blogspot.com/2014/02/jak-chronic-maka-profesjonalnie.html
Ponieważ ostatnio pojawił się nowy trojan ma Maki, w rezerwacie nagle bardzo aktualne zrobiło się zainteresowanie programami antywirusowymi na OS X - wiodącą pod względem bezpieczeństwa platformę Apple. No cóż... Lepiej późno niż wcale, jak powiedział baca na lotnisku, mnąc w ręku bilet i patrząc na odlatujący do Chicago samolot...
Dzięki wieloletnim i usilnym staraniom kupertyńskiej propagandy, wśród makjuzerów dość długo pokutowało przeświadczenie, że przeróżne trojany, robaki i keyloggery to jakieś abstrakcyjne fantazje z innego świata - coś w rodzaju bajki o żelaznym wilku, którą straszą ich cwani producenci antywirusów, żeby wcisnąć frajerom swoje nikomu niepotrzebne programy.
Teraz, gdy okazało się, że na Maki jednak są wirusy i to w dodatku płatne, a bajkowy wilk nie jest żelazny, lecz ameliniowy i potrafi zdrowo capnąć za d.pę i portfel, towarem pierwszej potrzeby stało się oprogramowanie antywirusowe. Nagle zrobiło się potrzebne. Na szczęście producenci stanęli na wysokości zadania...
Co zrobić, aby zachęcić do kupna oprogramowania antywirusowego kreatywnych profesjonalistów, używających najbardziej zaawansowanych i najbezpieczniejszych komputerów świata? Tacy nie rzucą się na byle co... Firma ESET znalazła doskonałe rozwiązanie, choć trzeba przyznać, że niezbyt oryginalne - pomysł oparto na najlepszych wzorcach opracowanych przez kupertyńskich gigantów marketingu.
Otóż programy ESET przeznaczone na zwykły rynek - dla skrzypiącego i zamulającego Windowsa - mają proste, banalne wręcz nazwy. Windziarze i tak je kupują, bo przecież każdy makjuzer wie, że ci biedacy żyją w nieustannym strachu przed ociekającymi zielonym jadem wirusami i ocierają nerwowo pot z czoła przy każdym odpaleniu swojego badziewnego peceta.
Natomiast aby zdobyć rynek profesjonalny, skupiony wokół wiodących komputerów Apple i przekonać do siebie wciąż nieufnych i nie wierzących w wirusy power-makjuzerów, trzeba zaoferować im naprawdę wyjątkowy produkt. Tym produktem jest pakiet antywirusowy opakowany w odpowiednią nazwę:
Jak widać, niedaleko pada wirus od jabłoni - Apple kpi sobie z userów, sprzedając im zwykłe komputery z dopiskiem "Pro", więc ESET poszedł po rozum do głowy i zaczął sprzedawać zwyczajny pakiet antywirusowy z bardziej fikuśną nazwą i takim samym dopiskiem na pudełku, podnosząc w ten sposób optyczną skuteczność programu o 338% w stosunku do wersji pod Windows. Cyber Security Pro robi wprawdzie dokładnie to samo co Smart Security pod Windows, ale jak się nazywa!
Dzięki temu jednemu słówku "Pro" kreatywni profesjonaliści czują się o wiele lepiej i są w pełni chronieni nie tylko przed wirusami, ale też przed kradzieżą obuwia na siłowni, cholerą czającą się w wodzie z kibla w Mogadiszu, molestowaniem seksualnym w środkach komunikacji miejskiej i uschnięciem moszny pod wpływem promieni śmierci z Plutona. I wszyscy są zadowoleni...
Obawiam się jednak, że satysfakcja z bycia "Pro" szybko minie, gdy makjuzerzy przypomną sobie, że muszą kupić również tę drugą wersję ESET-a - przeznaczoną dla Windows...
Dzięki wieloletnim i usilnym staraniom kupertyńskiej propagandy, wśród makjuzerów dość długo pokutowało przeświadczenie, że przeróżne trojany, robaki i keyloggery to jakieś abstrakcyjne fantazje z innego świata - coś w rodzaju bajki o żelaznym wilku, którą straszą ich cwani producenci antywirusów, żeby wcisnąć frajerom swoje nikomu niepotrzebne programy.
Teraz, gdy okazało się, że na Maki jednak są wirusy i to w dodatku płatne, a bajkowy wilk nie jest żelazny, lecz ameliniowy i potrafi zdrowo capnąć za d.pę i portfel, towarem pierwszej potrzeby stało się oprogramowanie antywirusowe. Nagle zrobiło się potrzebne. Na szczęście producenci stanęli na wysokości zadania...
Co zrobić, aby zachęcić do kupna oprogramowania antywirusowego kreatywnych profesjonalistów, używających najbardziej zaawansowanych i najbezpieczniejszych komputerów świata? Tacy nie rzucą się na byle co... Firma ESET znalazła doskonałe rozwiązanie, choć trzeba przyznać, że niezbyt oryginalne - pomysł oparto na najlepszych wzorcach opracowanych przez kupertyńskich gigantów marketingu.
Otóż programy ESET przeznaczone na zwykły rynek - dla skrzypiącego i zamulającego Windowsa - mają proste, banalne wręcz nazwy. Windziarze i tak je kupują, bo przecież każdy makjuzer wie, że ci biedacy żyją w nieustannym strachu przed ociekającymi zielonym jadem wirusami i ocierają nerwowo pot z czoła przy każdym odpaleniu swojego badziewnego peceta.
Natomiast aby zdobyć rynek profesjonalny, skupiony wokół wiodących komputerów Apple i przekonać do siebie wciąż nieufnych i nie wierzących w wirusy power-makjuzerów, trzeba zaoferować im naprawdę wyjątkowy produkt. Tym produktem jest pakiet antywirusowy opakowany w odpowiednią nazwę:
Jak widać, niedaleko pada wirus od jabłoni - Apple kpi sobie z userów, sprzedając im zwykłe komputery z dopiskiem "Pro", więc ESET poszedł po rozum do głowy i zaczął sprzedawać zwyczajny pakiet antywirusowy z bardziej fikuśną nazwą i takim samym dopiskiem na pudełku, podnosząc w ten sposób optyczną skuteczność programu o 338% w stosunku do wersji pod Windows. Cyber Security Pro robi wprawdzie dokładnie to samo co Smart Security pod Windows, ale jak się nazywa!
Dzięki temu jednemu słówku "Pro" kreatywni profesjonaliści czują się o wiele lepiej i są w pełni chronieni nie tylko przed wirusami, ale też przed kradzieżą obuwia na siłowni, cholerą czającą się w wodzie z kibla w Mogadiszu, molestowaniem seksualnym w środkach komunikacji miejskiej i uschnięciem moszny pod wpływem promieni śmierci z Plutona. I wszyscy są zadowoleni...
Obawiam się jednak, że satysfakcja z bycia "Pro" szybko minie, gdy makjuzerzy przypomną sobie, że muszą kupić również tę drugą wersję ESET-a - przeznaczoną dla Windows...