Apple Car - dzielenie skóry na niedźwiedziu

Apple wciąż jeszcze nie może wyprodukować elektronicznego zegarka z melodyjkami, a fanboje już marzą o elektrycznym samochodzie i liczą hipotetyczne zyski z jego przyszłej sprzedaży...

Jedni fantaści już dzielą skórę na niedźwiedziu i coś tam bredzą o przyciemnianych elektrycznie szybach, biometrycznych zamkach Touch ID, sterowaniu głosowym i samodzielnej jeździe bez kierowcy, a inni fantaści-analitycy już liczą hipotetyczne zyski Apple. Jakieś 50 miliardów dolarów rocznie - tyle według entuzjastów przełomowych technologii powinna przynieść sprzedaż Apple Cara. Tymczasem jest jeden mały problem...

Problem polega na tym, że jak na razie, Apple Cara można się spodziewać tak samo, jak wstrzymania lotów pasażerskich nad Małopolską z powodu erupcji Kopca Kościuszki. Na razie Apple heroicznie walczy o wydłużenie czasu pracy swojego zegarka powyżej 4 godzin, więc jeśli parametry pracy baterii Apple Cara będą analogiczne, to przyda się on najwyżej do jazdy po dywanie w salonie i do odwożenia do kuchni brudnych naczyń po obiedzie:

Znając wybitne sukcesy Apple w wytwarzaniu baterii do zegarków, wszystkie te bajdy o elektrycznym samochodzie z Cupertino należy zwinąć w tutkę i po posmarowaniu wazeliną zaaplikować tam, gdzie można pana majstra w d.pę pocałować. Fanboje mogą sobie czekać na pojawienie się Apple Cara jak mieszkańcy Poronina na przyjazd Pendolino.

Niby jak sobie to wyobrażacie? Że Apple rozgromi konkurencję? Standardy będą takie, że po całej nocy ładowania indukcyjnego w specjalnym garażu, bateria w Apple Carze padnie już po trzech przecznicach, więc po podwiezieniu dzieci do szkoły trzeba będzie wołać taksówkę albo specjalizowany, ekologiczny wóz pomocy technicznej Apple Car Care z agregatem prądotwórczym na ropę. Fikcja? Owszem, trochę się zagalopowałem - przecież fani Apple rzadko mają dzieci...

---

Źródło: Cult of Mac