Zimne jaja, czyli poranek hipstera
Czasami człowieka nachodzi chęć, by wtopić się w tłum i zobaczyć, jak żyją współcześni trendsetterzy i przedstawiciele miejskiego establi...
https://applefobia.blogspot.com/2015/07/zimne-jaja-czyli-poranek-hipstera.html
Czasami człowieka nachodzi chęć, by wtopić się w tłum i zobaczyć, jak żyją współcześni trendsetterzy i przedstawiciele miejskiego establishmentu; poczuć puls miasta i popłynąć utartymi przez innych szlakami...
Również i mnie naszła taka chętka, dlatego któregoś pięknego dnia, zaraz po porannej jodze wybrałem się na śniadanie do popularnego w lokalu gastronomicznego przy Placu Szczepańskim. Nazwy nie wymienię przez litość, ale każdy krakowski hipster będzie wiedział, że mowa o bistro Charlotte... :)
Najwyraźniej menedżment i obsługa doszli do wniosku, że knajpa jest tak kultowa i zajebista, że nie trzeba jej sprzątać. Może ja się nie znam na nowoczesnych trendach, może hipsterzy za tym przepadają i klasę knajpy poznaje się po grubości brudu, niemniej jednak zeszłodniowy syf na podłodze i stolikach to nie jest coś, co lubię widzieć z rana w miejscu, gdzie mam zjeść śniadanie. No ale cóż, miałem misję do wypełnienia.
Obsługa również okazała się po hipstersku kreatywna - permanentny chaos, zapominanie o zamówieniach i przynoszenie ich w bezsensownej kolejności. W efekcie dostałem zamówione sadzone jajko dobry kwadrans po tym, jak już zjadłem całe pieczywo z dodatkami i wypiłem herbatę. Jajko oczywiście było całkiem zimne i nadawało się jedynie do zwinięcia w rurkę i wciągnięcia kurzu i okruchów z podłogi. Pieczywko super, ale dżemy, miody i inne smarowidła podawane we wspólnych miskach wielokrotnego użytku, zbierane przez kelnerów z jednego stolika, trafiają na inny wraz z kolejnym zamówieniem. Dobrze chociaż, że nikt nie oblizywał wspólnej łyżki...
Tyle o gastronomii. Prawdę mówiąc, nie wiem, co przyciąga ludzi w takie miejsca, ale chyba nie chodzi o zaspokajanie potrzeb żołądka lecz ducha pędzonego stadnym instynktem - po prostu wypada pokazywać się w miejscu, gdzie wypada się pokazywać. Faktem jest, że stężenie hispterstwa na metr kwadratowy osiąga tu imponujący poziom. Nie myślałem, że dożyję czasów, gdy kwiat męskiej młodzieży będzie masowo paradował w miejscach publicznych z torebkami, ale fakty są nieubłagane - większość galanterii skórzanej i skóropodobnej w lokalu nie należała do kobiet. Albo mam problemy z rozróżnianiem płci.
Podobno hipsterstwo jest ideologią indywidualistów, ale jak na moje oko to są nieszczęsne ofiary klonowania - wszyscy wyglądają jak dzieci z jednego domu dziecka, sponsorowanego przez organizację charytatywną zarządzającą pojemnikami na używaną odzież. Te same fryzury, podarte portki, okulary po dziadku. Dla sprawiedliwości trzeba nadmienić, że jeden koleś bardzo starał się wyglądać na lumberseksualnego, ale z racji wyjątkowej urody i nikłego zarostu, bardziej niż drwala przypominał kobietę z brodą.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie zwrócił uwagi na ostentacyjnie manifestowaną reprezentację urządzeń telekomunikacyjnych. Z dwunastu telefonów wyłożonych na blaty jedenaście było iPhonami. Jeden z bywalców miał nawet dwa foresy (4S), ale ani razu ich nie użył, chociaż bardzo skrupulatnie je tasował i układał w kupkę na stoliku po każdym powrocie z kibla. Jeden jedyny widoczny w przestrzeni publicznej Samsung należał do starszego pana, sądząc po wyglądzie - turysty z kraju uprzemysłowionego o wyższej kulturze technicznej.
Towarzystwo płci obojga obsiadywało stoliki i paplało, dwie osoby robiły zdjęcia posiłków - oczywiście pionowo trzymanymi iPhonami, reszta bez przerwy lajkowała na Fejsie, wysyłała mailem pecefałki do pracodawców, omawiała kontrakty na modeling ze swoimi menadżerami albo robiła zakupy w sieci. Rzutki młodzian od dwóch foresów postawił sobie na blacie MacBooka i w oczekiwaniu na koleżankę co jakiś czas trącał go palcem, gdy włączał się wygaszacz ekranu. Potem, gdy koleżanka już nadeszła, zajęli się wybieraniem dla niej torebki w sklepie internetowym. A może dla niego? Whatever...
Ot, typowy hipsterski poranek...